Pomysłodawczynią tej napisanej przez Nigela Williamsa i wyreżyserowanej przez Philipa Martina czterogodzinnej historii o miłości na szczytach władzy w XVIII-wiecznej Rosji była Helen Mirren. Pewnie jakąś rolę odegrały tu jej rosyjskie korzenie – urodziła się jako Helen Lydia Mironoff, jej ojciec zangielszczył nazwisko w latach 50. Ale wpływ może też miała i ścieżka kariery? W końcu przez lata z powodzeniem wcielała się w brytyjskie królowe – role Elżbiety II, filmowa i teatralna, przyniosły jej Oscara, Tony Award i Oliver Award, kreacja Elżbiety I w miniserialu – Emmy i Złoty Glob. Czy jej caryca Katarzyna II Wielka też zostanie obsypana nagrodami?
Możliwe, choć po obejrzeniu dwóch z czterech odcinków trudno powiedzieć, że serial HBO i Sky Atlantic wnosi nową jakość do opowieści historycznej o monarchach. Zwłaszcza po ubiegłorocznej „Faworycie” Georgiosa Lanthimosa. Na pewno ociepla wizerunek carycy, w Polsce zwykle postrzeganej przez pryzmat rozbiorów. Tu oglądamy kobietę inteligentną, oczytaną, reformatorkę. Żądną władzy – absolutnej i niepodzielnej (jej plan zniesienia niewolnictwa chłopów był też uderzeniem w pozycję arystokracji), ale też miłości.
Serial skupia się na jej walce o zachowanie władzy po obaleniu (i zamordowaniu) męża cara Piotra III i romansie z Grigorijem Potiomkinem (Jason Clarke), tym od „wiosek potiomkinowskich”, który walnie się przyczynił do umocnienia pozycji carycy i swojej przy okazji. Namiętności w stylu „rosyjskim”, czyli na pełny regulator emocjonalny, mordy, konne orszaki, wystawny petersburski dwór, do tego niezłe aktorstwo. A jednak całość sprawia wrażenie sztuczności, potęgowane jeszcze przez język angielski zamiast rosyjskiego, który tu, inaczej niż np. w „Czarnobylu”, razi nie tylko na początku.
Katarzyna Wielka (Catherine The Great), HBO GO i HBO, od 3 października, 4 odc.