Europejskie kino zbyt często pochyla się nad losem migrantów z ledwo skrywanym poczuciem wyższości, traktuje cierpienia afrykańskich i bliskowschodnich uchodźców instrumentalnie – żeby budzić sumienia ludzi uprzywilejowanych. Tymczasem w nominowanym do Oscara filmie Matteo Garronego ani Europa, ani Europejczycy nie pojawiają się w ogóle na ekranie. Owszem, Włochy są celem podróży, w którą wyruszają bohaterowie, dwaj nastoletni Senegalczycy Seydou i Moussa, lecz cała historia jest opowiedziana wyłącznie z afrykańskiej perspektywy, scenariusz powstał na bazie relacji ludzi, którzy przebyli tę samą drogę. Chłopcy wierzą, że gdzieś tam, za Morzem Śródziemnym, czeka ich lepsza przyszłość. Wyruszają bez wiedzy swoich rodzin, zaoszczędzone pieniądze tracą już na wczesnym etapie piekielnego szlaku, na którym na naiwnych czekają oszuści, złodzieje, terroryści, handlarze niewolników.
Ja, kapitan (Io capitano), reż. Matteo Garrone, prod. Włochy, Francja, Belgia, 121 min