Admiratorzy twórczości autora „Parasite”, szczególnie tej spod znaku satyry science fiction („The Host: Potwór”, „Snowpiercer: Arka przyszłości”), znajdą tu sporo satysfakcjonujących momentów. „Mickey 17” jest mocno przerysowaną, wręcz karykaturalną wizją ludzkości, która na skutek niepohamowanej żądzy zysku prawdopodobnie zniszczyła naszą planetę i szuka sposobu, by stworzyć nowe społeczeństwo oparte na jeszcze większej niesprawiedliwości, rasistowskiej ideologii i niewolnictwie. Skorumpowany show-biznes reklamuje to jako raj dla pięknych białych ludzi. Oczywiście wszystko pod przykrywką demokracji eksportowanej za pomocą bomby atomowej na planetę o wdzięcznej nazwie Niflheim, zamieszkanej przez pokojowo nastawione inteligentne istoty o wyglądzie karalucha i dżdżownicy. Występujący w podwójnej roli Robert Pattinson gra ochotnika poddającego się nieustannemu klonowaniu. Po każdej nieudanej misji jego ciało zostaje wydrukowane na nowo, lecz pamięć zachowuje wspomnienia, co rodzi daleko idące konsekwencje, i to im poświęcony jest w znacznej mierze „Mickey 17”.
Mickey 17, reż. Bong Joon-ho, prod. USA, Wielka Brytania, 139 min, w kinach od 14 marca