Przed apokalipsą
Recenzja filmu: „Dom pełen dynamitu”, reż. Kathryn Bigelow
To nie jest napakowane testosteronem kino akcji, chociaż ekstremalnych emocji w nim nie brakuje. Konstrukcyjnie czerpiąc inspirację z „Rashōmona” Kurosawy, Kathryn Bigelow z dokumentalną precyzją odsłania w „Domu pełnym dynamitu” mechanizm, który dosłownie w każdej chwili może zakończyć nasz świat. W napiętych czasach, gdy eskalacja zbrojnych konfliktów stała się codziennym newsem, a groźba nuklearnego szantażu z epoki zimnej wojny przestała być abstrakcją, oglądamy podzielony na trzy części spektakl, skupiający się na 19-minutowym procesie podejmowania decyzji o rozpoczęciu atomowej zagłady. Amerykańskie radary przeoczyły start międzykontynentalnego pocisku niewiadomego pochodzenia, który od strony Pacyfiku nieubłaganie zmierza w kierunku Chicago. Próba strącenia ładunku kończy się niepowodzeniem, za chwilę 10 mln ludzi zniknie z powierzchni ziemi – co w tej sytuacji należałoby zrobić? Każda decyzja jest zła, trwać w stanie gotowości, jak dotychczas, już się nie da, konsekwencje będą niewyobrażalne.
Dom pełen dynamitu (A House of Dynamite), reż. Kathryn Bigelow, prod. USA, 112 min, Netflix