Wiadomo, że kino Wojciecha Smarzowskiego dostarcza silnych emocji, że potrafi drażnić, prowokować, zmuszać do zastanowienia, a najczęściej szokuje. Każdy jego film to brutalny cios wymierzony w strefę komfortu widza. Zawsze chodzi o jakiś głębszy problem, jakieś tabu, przemilczaną patologię, usprawiedliwiającą terapię wstrząsową bezpardonowo fundowaną przez reżysera. W „Domu dobrym” jest dokładnie tak, jak nas Smarzowski do tego przyzwyczaił, tylko o wiele mocniej, boleśniej, bardziej wprost i bez żadnych zahamowań. Przy czym nie chodzi o zbrodnie i wykroczenia dokonywane przez zwyrodnialców z siekierami, tylko przez uprzywilejowanych samców alfa należących do wykształconych elit.
Po krótkim prologu wyglądającym jak romantyczna pocztówka z zagranicznej podróży poślubnej następuje gwałtowne zerwanie kurtyny. Idealny mąż grany przez Tomasza Schuchardta nagle zamienia się w gruboskórnego, pozbawionego empatii oprawcę znęcającego się fizycznie, psychicznie i w każdy inny możliwy sposób nad ciężarną żoną (Agata Turkot).
Dom dobry, reż. Wojciech Smarzowski, prod. Polska, 107 min, w kinach od 7 listopada