Film

Metoda

Mimo sztucznej konwencji film dobrze się ogląda.

Moda na „Big Brothera” wprawdzie minęła, niemniej wszelkiego rodzaju reality shows, żerujące na podglądaniu konkurentów walczących o duże pieniądze, cieszą się niesłabnącym powodzeniem. W kinie nikomu chyba nie udało się wpisać w tę modę tak zręcznie jak argentyńskiemu reżyserowi Marcelo Pineyro.

Nakręcona trzy lata temu „Metoda” jest czymś w rodzaju psychodramy rozgrywającej się w ciasnym biurowym wnętrzu. Przeciwko sobie staje siedmioro kandydatów ubiegających się o kierownicze stanowisko w jednej z największych hiszpańskich korporacji. Zostają zmuszeni do wzięcia udziału w perfidnym teście zwanym metodą Gronholma, sprawdzającym w niewielkim tylko stopniu menedżerskie umiejętności. W dużo większym zaś predyspozycje psychologiczne takie jak: donosicielstwo, lojalność, sprzedawanie się, umiejętność manipulowania emocjami itd. Na samym początku uczestnicy konkursu zostają powiadomieni, że jest wśród nich kret, czyli anonimowy przedstawiciel korporacji, którego mają wykryć i usunąć ze swoich szeregów. Ale to dopiero wstęp do rywalizacji, w której chodzi tak naprawdę o przetestowanie zupełnie innych wartości takich jak miłość i przyzwoitość.

Mimo sztucznej konwencji i pewnych kiksów dramaturgicznych film dobrze się ogląda. Ma przyzwoite tempo, niezłe dialogi, solidnie zarysowane charaktery i sporo ciętego humoru. Porównania z „Dwunastoma gniewnymi ludźmi” nie wytrzymuje, ale przynajmniej trzyma poziom powyżej telewizyjnej średniej.

Reklama