Zrealizowana pięć lat temu „Samarytanka” południowokoreańskiego reżysera-samouka Kim Ki-duka jest jednym z najlepszych filmów w jego dorobku. To bardzo przewrotna, mocno prowokacyjna przypowieść łącząca zadumę nad współczesną obyczajowością z religijną refleksją. Rzecz dotyczy prostytucji nieletnich dziewcząt i sensu miłosierdzia inaczej rozumianego w buddyzmie i chrześcijaństwie.
Dwie licealistki, które sprawiają wrażenie zakochanych w sobie, chcą zebrać pieniądze na bilet do Europy. Jedna chodzi z facetami do łóżka, druga zbiera kasę i organizuje spotkania z klientami. Tej, która się sprzedaje, sprawia to przyjemność. Utożsamia się ona z hinduską boginią Vasumitrą traktującą seks jako drogę do oświecenia. Druga, kiedy jej koleżanka ginie uciekając przed policją, obwinia się za jej śmierć i postanawia odpokutować za grzechy. Jednak jej pojmowanie winy i kary jest dość specyficzne.
Kim Ki-duk nieraz udowadniał, że jego myślenie kompletnie się różni od zwykle prezentowanego w kinie. To silna, wyrazista osobowość, jeden z mistrzów, któremu zawsze warto się przyglądać. Tym bardziej cieszy, że „Samarytanka” inauguruje przegląd sześciu jego filmów w kinach studyjnych. Oprócz premierowego „Oddechu” i „Krokodyla”, zostaną przypomniane jeszcze: „Łuk”, „Pusty dom” i „Time”.