41-letni Jan Hrebejk, jeden z najzdolniejszych twórców średniego pokolenia czeskich filmowców („Pupendo”, „Pod jednym dachem”, „Piękność w opałach”), interesował się do tej pory historią, szczególnie zaś tym, jak przełomowe momenty dziejów wpływały na zmianę charakterów i postaw jego rodaków. Od pewnego czasu historyczne tło znika z jego twórczości, a pojawia obyczajowe, rodem z telewizyjnych seriali.
W „Niedźwiadku” kilka małżeńskich par przeżywa kryzys związany z seksem i wychowaniem dzieci. Pewna właścicielka cukierni każe się wyprowadzić mężowi, bo nie znosi jego pedantycznych nawyków. Jej przyjaciółka od kilku lat nie może zajść w ciążę, a co gorsza, nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest zdradzana. Zaś kolega, dyplomata, a przy okazji impotent, godzi się wychowywać nie swoje dzieci niewiernej małżonki. Wszyscy należą do tej samej szkolnej paczki znającej się od wielu lat, celebrującej wspólnie uroczystości rodzinne i wymieniającej się doświadczeniami. Krótko mówiąc punkt wyjścia i dojścia przypomina do złudzenia nasze „Lejdis”, nawet wnioski wydają się podobne. Hrebejk przeciwstawia energię, biologiczną zdolność do szybkiego odradzania się kobiet oraz ich solidarność niezdarności, głupocie i hipokryzji płci brzydkiej.
W jego filmie nie ma co prawda rubasznych dowcipów i nie używa się pieprznego języka, ale poziom obserwacji jest ten sam. No, może odrobinę głębszy przez to, że w epizodzie pojawiają się przedstawiciele starszego pokolenia, dokonujący smutnego bilansu. Oczywiście na temat nielojalności i małżeńskich zdrad 60-latków. Dzięki temu widzowie otrzymują w miarę kompletną panoramę męsko-damskich utarczek. Konwencja filmu niebezpiecznie oscyluje między bergmanowską powagą a hrabalowskim żartem, co niestety czyni „Niedźwiadka” melodramatem nierównym. Choćby dla czystej przyjemności porównania z komedią Koneckiego warto jednak wybrać się do kina.