W języku portugalskim fado znaczy przeznaczenie, los, wszystkim jednak słowo to kojarzy się raczej z muzyką. Piosenki fado śpiewane z charakterystyczną nutą goryczy i melancholii, początkowo tylko przy akompaniamencie dwóch gitar, wyrażały skargę. Na niesprawiedliwość, samotność, utraconą niewinność, nieuchronność śmierci, przede wszystkim jednak mówiły o zawiedzionej miłości. Rozbrzmiewały w tawernach, burdelach i innych XIX-wiecznych przybytkach rozrywki, by sto lat później zyskać status niemal narodowych pieśni, klasycznych ballad wykonywanych przez największych bardów Portugalii.
Im właśnie poświęcony jest piękny, niespełna półtoragodzinny dokument Carlosa Saury „Fados”. Fabuły, w tradycyjnym rozumieniu, w nim nie ma. Narrację, jeśli w ogóle można to nazwać narracją, tworzy ciąg następujących po sobie piosenek śpiewanych przez współczesnych mistrzów tego gatunku, m.in. Cesarię Evorę, Carlosa do Carmo i Marizę. Część utworów dedykowana jest legendarnym artystom, którzy rozsławili niegdyś fado w całej Portugalii, na przykład Marii Severze, pierwszej wykonawczyni tej muzyki, albo genialnej Amalii Rodrigues, nazywanej królową fado. Niektóre prezentują odmienne style, jak choćby fado z Lizbony (śpiewane zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn) czy fado z Coimbry (wykonywane wyłącznie przez mężczyzn).
Na tle podświetlonej sceny w feerii jaskrawych barw przedstawione są ich nowoczesne interpretacje – z elementami baletu, różnych instrumentów (saksofonu, harfy), rytmów flamenco, a nawet rapu i hip hopu. Hiszpan Saura, który skończył niedawno 75 lat, czuje się w teatralnej konwencji jak ryba w wodzie. Nie jest to jego pierwsze dzieło poświęcone iberyjskiej kulturze. Od czasu wspaniałej „Carmen” regularnie reżyseruje podobne muzyczne widowiska („Flamenco”, „Tango”, „Ibera”) i doprawdy trudno powiedzieć, które z nich zasługuje na miano najlepszego.