Niedawno Francis Ford Coppola poległ w „Młodości stulatka”, mierząc się z tematem reinkarnacji, a oto znów pojawia się kolejna próba opowiedzenia bardzo podobnej historii. Tym razem przez Julio Medema, hiszpańskiego reżysera uznawanego za jednego z najbardziej oryginalnych twórców swego kraju. Medem debiutował kilkanaście lat temu arcyciekawym dramatem psychologicznym „Krowy”, opisującym poczynania ludzi z perspektywy zwierząt, niemych świadków ich tragicznych zmagań.
W „Chaotycznej Annie” koncept wydaje się równie wyszukany, chodzi mianowicie o drzemiące w podświadomości 18-letniej dziewczyny wspomnienia żywotów innych kobiet. Wychowywana na Ibizie nastolatka (Manuela Velles) trafia do artystycznej bohemy Madrytu, gdzie zakochuje się w tajemniczym Berberze (Nicolas Cazale), ożywiającym w niej tęsknotę za idealnym światem matriarchatu. Przeżywając swój pierwszy namiętny romans, poznaje też młodego hipnotyzera, wydobywającego z zakamarków jej pamięci głosy zmarłych przed wiekami dziewczyn. Wszystkie wspomnienia mają mitologiczne korzenie. Kobiety reprezentują rozmaite nacje i kultury, są strażniczkami domowego ogniska i depozytariuszkami tradycji oraz etnicznej ciągłości dawnych plemion (m.in. Indian i koczowniczych ludów Amazigh – wolnych ludzi, zwanych potocznie Berberami).
Brzmi to cokolwiek egzotycznie, a nawet pompatycznie, Medem nie popełnia jednak błędu Coppoli i nie opowiada tej bajkowej historii bez dystansu. A dzięki dopracowaniu strony wizualnej – mimo kiczowatych naleciałości – ogląda się ją z zainteresowaniem. Debiutująca na ekranie w roli wrażliwego medium Manuela Velles radzi sobie nieźle, a jej młodzieńcza uroda, eksponowana umiejętnie w kilku odważnych scenach, stanowi dodatkowy atut filmu.