To nie będzie film polityczny – zapowiadał reżyser Michał Rosa, co brzmiało zaskakująco. Czy można w Polsce mówić o lustracji, pomijając politykę? Obraz, który trafia właśnie do kin, przekonuje, że takie spojrzenie jest nie tylko możliwe, ale w rezultacie najciekawsze, najbardziej poruszające.
Tytuł „Rysa” jest bardzo adekwatny do opowiedzianej historii, może nawet zbyt dosłowny. Mowa jest bowiem o rysie, która nieoczekiwanie pojawia się na portrecie pewnego szanowanego małżeństwa krakowskich inteligentów z kilkudziesięcioletnim stażem. Kończy się urodzinowe przyjęcie, goście wychodzą, teraz można spokojnie rozpakować prezenty. Wśród których jest jeden szczególny: kaseta z nagraniem wywiadu z byłym ubekiem, dzisiaj historykiem zajmującym się dziejami najnowszymi, który opowiada o swym największym osiągnięciu zawodowym. Udało mu się przed laty wprowadzić agenta do domu pewnego znanego krakowskiego przedwojennego działacza politycznego; agent ów ożenił się z córką działacza, by następnie pisać bardzo treściwe donosy na teścia.
Małżonkowie nie mogą mieć najmniejszej wątpliwości, że to opowieść o nich. Donos wydaje się jednak tak absurdalny, niedorzeczny, wręcz kretyński, że nie warto się nim w ogóle zajmować. Są przecież ze sobą od dawna, znają się doskonale, jakoś szczęśliwi, jakoś spełnieni – oboje pracują naukowo, Joanna wybrała nauki biologiczne, Jana pochłonęła matematyka. Trzydzieści lat wcześniej zapewne mogliby zostać bohaterami któregoś z ówczesnych filmów Zanussiego o inteligentach poszukujących trwałych wartości.
Dziś, choć bardzo się przed tym bronią, przyszło im zagrać ludzi ściganych przez peerelowską przeszłość.