74-letni Otar Joseliani jest reżyserem niszowym, hołubionym głównie przez wytrawnych zapaleńców kina. Jego skromniutkie, przypominające kino domowe filmy (m.in. „W poniedziałek rano”, „Polowanie na motyle”) zawierają specyficzny humor, trochę w stylu niemodnego już Jacques’a Tati. „Ogrody jesieni”, jego najnowsze prześmiewcze dzieło o radościach i smutkach sprawowania władzy, też zahaczają o anachroniczny, z pogranicza pantomimy, baletu, satyry i żywych obrazów, styl twórcy „Pana Hulot wśród samochodów”.
Atrakcyjna tematyka: dymisja francuskiego ministra rolnictwa i jego powolne staczanie się aż na samo dno społecznego upokorzenia grzęźnie w idyllicznych pejzażach, gestach parodiujących przyzwyczajenia i tiki urzędników państwowych, surrealistycznych dialogach. Zdymisjonowany minister (Severin Blanchet), bardziej ubolewając nad stratą swojej kochanki niż posady, znajduje zrozumienie mamusi, kobiety silnej i wyrozumiałej. Równocześnie urządza popijawy, próbuje odświeżyć znajomość z dawnymi przyjaciółkami i wyleczyć się z choroby rządzenia.
Swobodna, czasami nawet zbyt nonszalancko prowadzona fabuła prowadzi do wniosku, że władza bardziej służy zaspokajaniu zachcianek matek, żon i kochanek niż wiecznie niezadowolonych mas protestujących na ulicach. „Ogrody jesieni” to groteska z filozoficznym zacięciem, ośmieszająca zarówno pazerność i niekompetencję ludzi ze świecznika, biurokrację, ciągłą rotację stanowisk politycznych, jak i odwieczną walkę między płciami. W sumie nic odkrywczego, ale obejrzeć można.