Film

Noce w Rodanthe

Stuprocentowy kicz. Dla nastolatków.

Głupiutkich komedii romantycznych dla małolatów, opisujących rozkosznie „ten pierwszy raz”, ciągle niestety przybywa. Maleje za to liczba melodramatów dla dorosłych, którzy mają to wszystko już za sobą. W teatrze od czasu do czasu ktoś jeszcze próbuje się na ten temat wypowiadać. Ale w kinie to rzadkość. Amerykański reżyser George C. Wolfe jest człowiekiem teatru (wystawiał na Broadwayu m.in. „Anioły w Ameryce”) i może właśnie dlatego na swój debiut ekranowy wybrał adaptację książki Nicholasa Sparksa „Noce w Rodanthe”. Ciche nadmorskie miasteczko, w którym zbiera się na sztorm.

Wieczorna, knajpiana atmosfera. Przypadkowe spotkanie dwóch udręczonych dusz. I swobodnie płynąca szczera rozmowa ludzi po przejściach, szukających drugiej szansy dla siebie. Zdradzoną żoną, chwilowo opiekującą się hotelem na odludziu, jest Diane Lane. Samotnego chirurga zżeranego wyrzutami sumienia po przeprowadzeniu nieudanej operacji gra Richard Gere. Ona waha się, czy wrócić do męża. On zajęty robieniem kariery dawno utracił kontakt z własną rodziną.

Co wyniknęło ze spotkania tych nieszczęśników, przewidzieć może każdy. Problem w tym, że reżyser nie rozróżnia strojenia min przez aktorów od solidnego grania. Co gorsza, opowiadając o duszoszczypatielnym romansie, wycisnął z niego stuprocentowy kicz. Dla nastolatków.

 

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną