Osiemdziesięcioletnia Virginia Luque, niegdysiejsza gwiazda filmu, teatru i tanga, przymierza przed lustrem kostium, starannie maluje usta, następnie wychodzi na scenę i wiwatującym tłumom oświadcza: „Jeszcze mogę!”. Zaczyna śpiewać i nikt nie ma najmniejszej wątpliwości, że naprawdę może. Inni weterani złotych czasów argentyńskiego tanga z lat 40. i 50. ubiegłego wieku też wciąż potrafią. Spotkali się na planie filmu „Cafe de los Maestros”, który wyreżyserował dokumentalista Miguel Kohan, ale pomysłodawcą i producentem przedsięwzięcia jest Gustavo Santaolalla, sławny argentyński kompozytor, zdobywca dwóch Oscarów (za muzykę do filmów „Babel” i „Tajemnica Brokeback Mountain”).
Film jest nostalgiczną podróżą w przeszłość, w której przewodnikami są legendarni mistrzowie tanga, niektórzy jeszcze starsi niż wspomniana Luque. Po latach znowu goszczą w studiu, w którym nagrywali swe największe przeboje, biorą do rąk ulubione instrumenty. („Zabiorę swój bandoneon do grobu” – mówi jeden z artystów). Na początku panuje luźna atmosfera, niczym na zjeździe koleżeńskim, ale kiedy zaczynają się próby, wszyscy zabierają się do pracy. Kamera dokumentalisty podpatruje ich z bliska, jak odnajdują się nawzajem, by stworzyć doskonale rozumiejący się zespół. W finale filmu oglądamy rezultat tych żmudnych ćwiczeń – wielki koncert mistrzów, który został też utrwalony na płycie.
Argentyńskie tango, które powstało na biednych przedmieściach wielkich miast, a następnie podbiło cały świat, wciąż żyje! Ale „Cafe” to coś więcej niż film muzyczny. Dużo mówi o Argentynie dawnej, wspominanej przez weteranów, i dzisiejszej, poszukującej tożsamości – także poprzez taniec i muzykę. W filmie cytowana jest wypowiedź jednego z mistrzów, który powiedział, że tango to jedyna rzecz, której Argentyna nie musiała uzgadniać z Europą.