20 listopada 1961
Muzyka, muzyka...
Chciałem w Rzymie pójść na film Aimez-vous Brahmsa – ale Parandowscy mnie odmówili. Tak tego żałuję, wczoraj słyszałem piosenkę z tego filmu, zrobioną przez Aurica z Allegretta trzeciej symfonii Brahmsa. Ta melodia dla mnie tak pamiętna z tego wieczora, kiedyśmy się upili z Jurkiem i Austriakiem – i już nigdy nie będę wiedział, co to była za historia? – i potem był koncert symfoniczny, i Romek [Totenberg] grał I Koncert Karola, a Rowicki dyrygował tą symfonią – i potem ta melodia dźwięczała mi w uszach przez wiele, wiele dni – w Rabce jeszcze, w tych pustych i dziwnych dniach początku 1958 roku.
A dzisiaj znowu Szeherezada Rimskiego. Hania się rozczulała, bo jej się przypomniało mieszkanie na Górnej i to, jak graliśmy to na cztery ręce. A mnie przypomniały się o wiele, wiele dawniejsze czasy, mieszkanie na Kuźniecznej – to z 1913/14 roku – i ten mój pokój tam, długi z pianinem, i moje drewniane łóżko tam – i ta epoka, kiedy przede mną melodia III części Szeherezady otworzyła sezam bajkowy. I przypomniał mi się Józio Św[ierczyński], i cała historia tej długoletniej i tak dziwnej przyjaźni, to wszystko, co z sobą przeżyliśmy, na pół świadomi istoty tego stosunku. Jakiż on był piękny w tym husarskim mundurze, i Byszewy, i te wieczory, kiedy on przychodził właśnie na Kuźnieczną i potem zostawał na noc, bo było za późno wracać na Małą Włodzimierską. Nigdy go nie kochałem, ale byłem tak przywiązany, aż do Wilna w 1938 roku, do ostatniego spotkania u George’a. To wszystko: Szeherezada, Józio, jakiś niedostępny świat „wielkiego życia” – wszystko to zlało się potem w jedno w Ucieczce do Bagdadu.