Jan Halbersztat wyrasta na świetnego tłumacza. I to ze sprecyzowanymi zainteresowaniami. Prawa człowieka, totalitaryzm, Daleki Wschód – to tematy, które go najwyraźniej pasjonują. Po arcyciekawej książce Patricka Frencha „Tybet, Tybet”, przełożył równie atrakcyjne dzieło amerykańskiego autora Johna Pomfreta „Lekcje chińskiego”.
Książka nosi znamienny podtytuł „Dzieci rewolucji kulturalnej”. Relacje z tamtych straszliwych lat, które pozostawiły niezatarty ślad w mentalności paru pokoleń Chińczyków (nie wspominając o milionach ofiar) przerażają. Zwłaszcza że opowiadane są najczęściej językiem niby całkowicie beznamiętnym. Mimo że dotyczą spraw osobistych, śmierci osób najbliższych (czasem spowodowanych czy sprowokowanych przez samych opowiadających), którzy walczyli o własne przetrwanie.
Pomfret, dzięki temu, że mieszkał w domu studenckim pośród Chińczyków w warunkach, w których mało który Europejczyk czy Amerykanin byłby w stanie przetrwać, zrozumiał więcej niż inni autorzy piszący o współczesnych Chinach. W ośmiosobowym pokoju o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych nie mogło być mowy o żadnej intymności (współlokatorzy zaglądali mu pod kołdrę, by sprawdzić, czy rzeczywiście biały ma tak dużego członka, jak o tym głoszą opowieści). Ale właśnie dzięki temu mógł też wysłuchać ich najtajniej skrywanych historii. Takich, których nie opowiadali swoim pobratymcom.
Nie jest to łatwa lektura. Czyta się tę książkę z przerwami niezbędnymi dla higieny psychicznej. Ale wraca się do niej, by dotrwać do końca. I choć trochę zrozumieć człowieka z Nankinu. Szanghaju, Pekinu i innych mniejszych miast. Wszystkiego jednak zrozumieć się nie da.