Pochwała zwykłego myślenia
Recenzja książki: Leszek Kołakowski, "Nasza wesoła apokalipsa"
„To, co nazywano socjalizmem, utrwala w instytucjach społecznych warunki, gdzie pomiatanie człowiekiem i deptanie jego godności ludzkiej pozostaje strawą codzienną. Długo by można ciągnąć tę smutną listę utraconych iluzji, kolejno odsłaniających pośpieszną drogę do roku 1984” – pisał w 1956 r. Leszek Kołakowski w artykule podsumowującym swoje (i nie tylko) zaangażowanie w komunizm. Zarówno sam tytuł artykułu („Śmierć bogów”), jak nawiązanie do orwellowskiej wizji totalitaryzmu – już wtedy!, kiedy wciąż szalała cenzura, a Polskę oddzielała od Zachodu Żelazna Kurtyna – były jednoznaczne. Na dodatek Kołakowski precyzował: „Pamiętaliśmy hasło Engelsa o socjalizmie, który jest skokiem do królestwa wolności, ale wyszło na jaw, że industrializacja socjalizmu może rozwijać się z pomocą masowej pracy niewolniczej, a nadbudowa państwa uspołecznionej produkcji może zwyrodnieć w system totalnego terroru policyjnego, militarnej dyktatury bezprawia i strachu”.
Szczęśliwie teksty zawarte w tomie określanym przez wydawcę jako „wybór najważniejszych esejów”, nie dotyczą jedynie polityki. Inaczej myśl najwybitniejszego polskiego myśliciela XX w. zostałaby niemiłosiernie zubożona. Są tu też zatem m.in. głośne szkice „Kapłan i błazen, „Banał Pascala” „Jezus Chrystus – prorok i reformator”. Inna rzecz, że i one często czytane były jako światopoglądowe manifesty – i jako takie właśnie kształtowały kolejne generacje polskiej inteligencji.
Naturalnie nad doborem tekstów do tomu o takiej formule można się spierać. Mnie brakuje tu choćby błyskotliwego wystąpienia nazywanego potocznie „Czym jest socjalizm” czy też tekstu wykładu wygłoszonego na Uniwersytecie Warszawskim w 10 rocznicę Października’56 – oba bowiem nie dość, że były ważne ideowo, to miały realne skutki polityczne.