Demonstranci mimo uszu puszczają słowa Biblii (gdzie zgoła niesympatyczna postać proponowała Jezusowi królestwa tego świata) oraz napomnienia samego Kościoła, który (w osobie kardynała Dziwisza) nałożył ostatnio blokadę na wypowiedzi ideologa ruchu ks. Natanka. Tej decyzji jednak trudno się dziwić: ze strony internetowej promującego intronizację Stowarzyszenia Róża możemy się dowiedzieć nie tylko tego, że templariusze zostali słusznie straceni za czczenie Bafometa i praktykowanie magii seksualnej, ale i tego, że polski episkopat przeżarty jest filosemityzmem i katolewicą. „Lobby (liberalno-żydowskie) zabiega, żeby, jeśli nie każdy, to przynajmniej co drugi biskup miał poglądy judeochrześcijańskie” – pisze ks. Bartnik (zawsze sądziłem, że każdy biskup powinien mieć poglądy judeochrześcijańskie, ale najwyraźniej żyłem w błędzie).
Tak czy owak demonstranci, opierając się filosemickiemu episkopatowi (nieśli, skądinąd interesujący z punktu widzenia zoologii, transparent: „Gdy milczą pasterze, krzyczą owce”), postanowili osadzić na tronie Polski Żyda.
Pomysł sam w sobie nie jest nowy, promował go ongiś bezskutecznie poseł Górski, ale interregnum (cóż z tego, że interrexem wedle naszej konstytucji jest marszałek Sejmu) robi swoje, marsz przeszedł. I można go oczywiście zbyć machnięciem ręki jako groteskowy relikt średniowiecza bez szans na przetrwanie (symbolicznie prowadził z Wawelu na Rakowice, z jednej nekropolii na drugą), za sprawę marginalną (cały ogólnopolski marsz zgromadził raptem pięćset osób), gdyby nie nader ciekawe problemy różnorakiej natury, do których doprowadziłaby taka intronizacja.
Pomijam już przywrócenie monarchii, co wymagałoby dość istotnej zmiany w ustawie zasadniczej; mamy i inne prawa, stare i nowe.