Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Pyzy z Różyca

Kawiarnia literacka

Kilka lat temu na warszawskim Bazarze Różyckiego pojawiła się telewizja. Kręcili kolejny odcinek popularnego programu kulinarnego.

 Sympatyczny pan kucharz rozstawił stolik i garnki: Dziś ugotujemy typową potrawę prosto ze stolicy, mianowicie pyzy. Tłum zebrał się wokół i odgrywał rolę zaciekawionej gawiedzi. Kucharz lepił ciasto, stękał, coś mu się wysypywało, nie wychodziło. W końcu kobieciny z bazaru ulitowały się i zaczęły tłumaczyć, jak się te pyzy robi, żeby równo było i do rąk się nie przyklejało. To on lepił, starał się, bidula, do kamery patrzył. A baby w końcu weszły w kadr i mówią: „posyp sobie, panie, ręce mąką, kurwa…”. I co z tego, złote rady nic nie pomogły, dobrze, że w telewizji ludzie nie widzieli, jakie to niedobre. Normalnie zjeść tego nie było jak. I co, panie redaktorku, z Różycem żeś pan nie wygrał. Tam każdy wózek z gorącymi pyzami, z flakami, to jak dla ciebie marzenie niedoścignione, jak wzór wykwintnej kuchni. I się mogą na różnych kanałach giąć w fikuśnych pozach, do piecyka wkładać potrawy fusion. Ale jak pyzy zrobić – o, tego już w ich diecie Pięciu Przemian nie ma. Już ich te kalorie czające się w kluchach wprawiają w panikę.

A istnieją dwa główne rodzaje „pyzów”: ciemne, wyciskane z kartofli, i takie jasne, najbardziej popularne, podobne do kopytek mordosklejek. Podawane w słoikach owiniętych kilkoma warstwami gazet, coby zachowały odpowiednią temperaturę. Można jeść prosto ze szkła, widelcem. Ludzie obyci i eleganccy zapewne poproszą o talerz jednorazowy i jeszcze chusteczkę do wycierania dziobka, no ale umówmy się, jest to jakieś odstępstwo od norm społecznych, a to się zawsze kończy źle. Można też dodać do potrawy, jak śpiewał Jarema Stępowski, „dwa łyki z piersiówki i cała Praga jest twoja i już”.

Zaraz się podniosą lamenty, że pyzy to inaczej się je, inaczej gotuje i co ja tu profanację robię. Podkreślam – styl różycowy jest, jaki jest, a jak ktoś chce inaczej, to eksperymenty może robić, ale jednak nie na pyzach. Coraz mniej tych bab gotuje, zostały ze dwie, które z przyzwyczajenia kultywują tradycję, przygotowując zarazem schaboszczaki z kapustą. I jak z nimi coś się stanie, to pyzy warszawskie umrą, bo na kucharzy z telewizji liczyć nie ma co. I nie będzie nigdy więcej „pyyyzy, gorące, pyyyzyy”. Tak że lećcie na bazar robić dzwonki polifoniczne z tej zaśpiewki, bo to ostatnia szansa.

W nowej książce o historii warszawskich bazarów anegdotek co niemiara. Jak się naukowcy biorą za ludzkie zwyczaje, to zazwyczaj nudą wieje i gdzieś ten pierwiastek społeczny ucieka wśród przypisów. Ale tu inaczej: widać, że autorzy: pan Kurczewski, pan Cichomski i Wiliński, niejedne buty schodzili pod Banacha, na Stadionie czy przy Targowej. Podpytują, podsłuchują, a jak trzeba, to i skomentują. Mają ucho do warszawskiego gadania i nie boją się zacytować nawet najbardziej ostrych wypowiedzi. W tle rozgrywa się akcja z powieści Tyrmanda czy opowiadań Wiecha. Nad tym wszystkim Grzesiuk przygrywa na bandżo, więc i ja do taktu dorzucę kilka swoich obserwacji.

Pojechałyśmy z koleżankami na bazar Olimpia tropić złodziei, co się włamali do mieszkania Halinki i zwinęli kilka pamiątek rodzinnych. Chodziłyśmy, obczajałyśmy, snując plany spektakularnego obezwładnienia włamywaczy. Zatrzymując się przy grupce panów sprzedających biżuterię posłyszałam, jak jeden z nich (o wyglądzie nura ze śmietnika) odbiera telefon mówiąc: „kancelaria prezydenta, słucham?”, i do mnie: „czego, królowo, szukasz, ja ci wszystko dam”. Nie odpowiedziałam, bo przecież się nie wydam, że szukam złodziei, żeby ich otoczyć i pobić. A nur dalej peroruje: „zrób mi dwie kawy, to dla Ryśka też będzie, w tem plastyku mnie przynieś, szybko, bo popity nie mamy”. Widać, że konsumpcja na bazarze to jest zwyczajnie podstawa niczym kasa fiskalna czy siatka do pakowania. Że się wódkę kawą popija i dwa w jednym: rozgrzanie żołądka i pobudzenie do dalszego handlu. I w której to galerii handlowej sprzedawca powie do ciebie królowo, no gdzie tak będzie? Oni tylko tam gadają szanowna pani, proszym paniom. A ja chcę być królową, chcę być obsługiwana przez kancelarię prezydenta.

Na Olimpii złodziei nie było albo byli, ale opędzlowali już broszkę po babci komu innemu. Kupiłyśmy sobie zapiekanki, niepocieszone, zrezygnowane i wracałyśmy do domu. Na skraju bazaru, już bliżej Koła, stał facet z książkami. Halina się pyta: „a te wiersze to o Warszawie tylko?”. Pan nawet nie spojrzał na nią, cały sobą się obruszył i tylko z pogardą: „a o kim mają wiersze pisać? O Białymstoku?!”. No właśnie – bazary w całej Polsce, ale pisać można tylko o tych warszawskich. A jak kto się teraz z innego miasta oburza, to niech udowodni i sam coś powie o swoim targowisku, jak taki mądry. I ciekawe, czy ma tam jakieś pyzy albo wódkę z kawą.

Myślę bazar, mówię: targowanie się. Ceny są umowne, ceny są pro forma i nuda. Jak monidło jest za 20, to z gadanym i za piątaka kupimy. Grunt to się nie poddawać. Tutaj nie można po prostu pospiesznie poprosić o cokolwiek, tutaj trzeba porozmawiać. Zagadać, zwierzyć się, pogapić. Na szybkiego to do hipermarketu, a na celebrację handlu to do pani z warzywami, co nam wybierze najładniejsze, złociutka, najświeższe i jeszcze da do spróbowania nowalijek.

Naturalnie z głośników nie będzie sączyć się leniwa muzyczka, klimatyzacja nas nie zawieje. Będziemy musieli uważnie patrzeć pod nogi, żeby nie potknąć się o krzywe chodniki. W budzie blaszanej, na kurzej nóżce, baba będzie siedzieć jak panienka z okienka. Jak telewizja znowu przyjedzie i zapyta o remont bazaru, to się baba zdziwi. Bo ona przyzwyczajona do różnych sytuacji „niekomfortu”, jej nie przeszkadza. Że targowisko zaniedbane? A pan pokaże, w którym miejscu niby, bo ja nie zauważyłam, proszę pana. A czy to nieestetyczne, te budy z resztek, byle jakie? A gdzie tam! To bazar jest, nie butik.

Sylwia Chutnik, ur. w 1979 r., absolwentka Gender Studies, kulturoznawczyni, przewodniczka po Warszawie. Za debiutancką powieść „Kieszonkowy atlas kobiet” dostała w 2009 r. Paszport POLITYKI. Ostatnio ukazała się jej powieść „Dzidzia”.

Polityka 25.2010 (2761) z dnia 19.06.2010; Kultura; s. 59
Oryginalny tytuł tekstu: "Pyzy z Różyca"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną