Sprawa dotyczy północnych rubieży Polski, a dokładniej: historycznej krainy Pogezanii, z której Prusów wygonili Krzyżacy, Krzyżaków – Polacy, Polaków – Niemcy, a tych ostatnich – Polacy z Rosjanami. Jest sobotni wieczór, w olsztyńskim teatrze podczas antraktu „Mistrza i Małgorzaty” podchodzi do mnie Jadwiga Kolanko (osoba realna, z krwi i kości). Mocno poruszona, zaczyna opowiadać o swojej znajomej – Teresie Loczek (równie realnej, krwistej i z NIP, choć czy kościstej, nie dane mi było sprawdzić). Loczek jest właścicielką dwóch zakładów fryzjerskich: w Jonkowie – małej podolsztyńskiej miejscowości – i w Morągu opromienionym ostatnio sławą, lecz nie z powodu Herdera czy Kraszewskiego, nie za sprawą powieści „Pan Samochodzik i Niewidzialni”…
Biznesmenka od ondulacji, fryzur prostych i afro zdradziła Jadwidze Kolanko, że zamierza zamknąć jonkowski zakład, ponieważ w Morągu wzrosła piramidalnie kobieca dbałość o włosy. Klientki walą drzwiami i oknami, metaliczna mowa nożyczek rozbrzmiewa od świtu do nocy, grzebienie zjadają zęby na własnej profesji. Teresa Loczek musi przerzucić wszystkie moce fryzjerskie do morąskiego zakładu. Według kobiety, w sennym dotychczas miasteczku zapanowało estetyczne ożywienie. Renesans przeżywają gabinety kosmetyczne, ze sklepów tekstylnych znikają drogie sukienki. Popołudniami na deptakach i skwerach można spotkać nieziemskie piękności, jakby Morąg stał się paryskim centrum mody, jakby tylko tutaj rodziły się późne wnuczki Wenus z Milo. Teresa Loczek stawia bolesną – z punktu Polaka mężczyzny – tezę: wszystko to dla stacjonujących w mieście Amerykanów, tych żółwi Ninja wolności, uzbrojonych po białośnieżne zęby.