Westerny przyzwyczaiły nas do malowniczego krajobrazu: senne miasteczka, stacyjki kolejowe, saloony, a w nich poszukiwani listami gończymi przestępcy. Na szczęście zwykle pojawia się szlachetny szeryf albo samotny kowboj, który wymierza sprawiedliwość. W najgłośniejszej powieści Cormaca McCarthy’ego „Krwawy południk” mity Dzikiego Zachodu wyglądają inaczej. Rzecz rozgrywa się w połowie XIX w. na pograniczu amerykańsko-meksykańskim, gdzie grasują bandy łowców skalpów. Pod pozorem obrony pogranicza napadają na wioski indiańskie, na podróżnych, na inne bandy – walczą, z kim popadnie, byle zdobyć złoto. Do takiej bandy zaciąga się główny bohater zwany Dzieciakiem.
Wszyscy należą do wyrzutków i analfabetów, oprócz sędziego Holdena. To postać demoniczna, anioł zła, przewrotny kaznodzieja i morderca, wytrawny tancerz i wykształcony esteta zarazem, który ma władzę nie tylko nad ludźmi. Postać w typie Kurtza z „Jądra Ciemności”. „Już od pierwszych lat należy wrzucać dzieci do dołu z dzikimi psami” – tłumaczy swoim towarzyszom. Dlaczego? Bo w ten sposób dzieci poznają prawdziwe oblicze świata. Sędzia rysuje w swoim notatniku napotkane przedmioty Indian, płaskorzeźby – rysuje i niszczy oryginały. Tym samym niczym demiurg wymazuje ślady ludzkości. W religii, której kapłanem jest sędzia, nie ma przeszłości i przyszłości – jest tylko krew i władza jednego człowieka nad innymi.
Banda rusza w głąb Meksyku, jednak zamiast znanych z filmów konnych eskapad i barwnych potyczek przez ponad 400 stron tej powieści czytelnik uczestniczy w mozolnym posuwaniu się głodnej, brudnej i poranionej hordy, przypominającej dzikie zwierzęta.