Czwartą część „Shreka” zapowiadano jako ostatnią, ale i na niej się zapewne nie skończy. Niesłabnąca popularność zielonego ogra, mimo coraz mniej udanych filmów z jego udziałem, skazuje brzydala na znacznie dłuższy żywot, niż przewidzieli twórcy serii. Doczekał się niedawno broadwayowskiego musicalu z muzyką Jeanine Tesori, za którą kompozytorka otrzymała m.in. nominację do Tony Awards. Muzyczny show o uczącym się kochać sympatycznym mizantropie z błotnistego Zasiedmiogórogrodu wystawiono dotąd 441 razy, następnie sfilmowano, wydano na DVD, a w przyszłym sezonie zaplanowano jego premierę na West Endzie.
Cztery filmy z przygodami Shreka zarobiły ponad 2,5 mld dol., co aktualnie plasuje ten cykl na 7 miejscu najbardziej dochodowych serii w historii kina, z widokami na szybki awans do pierwszej czwórki. Nie dziwota, że w najnowszym odcinku zrealizowanym po raz pierwszy w technice 3D i proroczo nazwanym „Shrek Forever” tytułowa postać odgrywa rolę medialnego celebryty. Grzejąc się w blasku sławy, a zarazem dusząc w przesłodzonej atmosferze zbiorowego uwielbienia, ogr cierpi z powodu utraty swego buntowniczego temperamentu. Wciąż tryska czarnym humorem, pławi się w brudzie, beka, delektuje się wydłubywanymi z nosa świństwami, ale najwyraźniej brakuje mu dawnego szaleństwa. I właśnie tęsknota za gburną młodością, gdy przypadkowym krzykiem straszył miejscową ludność, stanowi punkt wyjścia nowej fabuły. Zamiast pozować do zdjęć i rozdawać bez końca autografy, Shrek, sfrustrowany tatuś trójki rozkosznych szkrabów, decyduje się podpisać diabelski pakt umożliwiający mu powrót (ale tylko na jeden dzień) do wymarzonej przeszłości, w której wszyscy się go bali.
Ograny ogr
Twórców animacji komputerowej z wytwórni DreamWorks najwyraźniej pociągał problem kryzysu wieku średniego, co jednak biorąc pod uwagę legendę Shreka wydaje się pomysłem dosyć karkołomnym.