Półtora wieku temu Henry D. Thoreau (1817–1862), amerykański pisarz i poeta, porzuca miejskie życie i osiedla się nad dzikim jeszcze wówczas stawem Walden, w drewnianej chatce wybudowanej własnymi rękami. Niczym pionier mieszka tam dwa lata. Ucieka od m.in. „niespokojnego, nerwowego, rozbieganego, trywialnego wieku XIX” (co teraz wydaje się nieco zabawne, bo kiedy pisał te słowa, Amerykanów było tylu, ilu dziś mieszkańców metropolii Los Angeles – San Diego).
„Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawać w życiu wyłącznie przed najbardziej ważkimi kwestiami, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie życie nauczyć, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem” – pisze Thoreau. Zresetowany, wraca do cywilizacji w 1847 r., a zapis jego przemyśleń, „Walden, czyli życie w lesie”, staje się czerwoną książeczką kilku pokoleń buntowników, uznających zastany, industrialny, akcentujący materialną sferę życia ład społeczny, polityczny i ekonomiczny za trudny do zaakceptowania.
Bóg w skrzyni biegów
Nieco ponad sto lat później, motywowany podobnym jak u Thoreau rozczarowaniem galopującą bylejakością współczesnej cywilizacji, w motocyklową podróż przez Stany Zjednoczone wyrusza Robert Pirsig. Rocznik 1928, IQ 170, filozof bez dyplomu, rebeliant-intelektualista z kartą leczenia psychiatrycznego. Kronika tej tyleż fizycznej, co metafizycznej jazdy przez pustynie Ameryki ukaże się w 1974 r. pod tytułem „Zen i sztuka oporządzania motocykla”.
W warstwie fabularnej opowiadać będzie o poszukiwaniu przez Pirsiga śladów jego pierwszej, wykasowanej przez elektrowstrząsy, osobowości i o skomplikowanych stosunkach z towarzyszącym pisarzowi synem.