"Lornetka sprawia mi wiele radości” – notuje Mrożek. Dzięki niej mógł podglądać ludzi, nie będąc przez nich widzianym. Każdy wzrok go bowiem peszył, musiał udawać i zakładać jakąś maskę. A tak, obserwował bezkarnie i do woli. W dzienniku sam siebie obserwuje jakby przez lornetkę. Pierwszy tom (lata 1962–1969) jest rzeczywiście czymś wyjątkowym na tle dzienników innych polskich pisarzy. Przynosi zapis bardzo dogłębnej i bezlitosnej autoanalizy. Tutaj świat zewnętrzny, spotkania, ludzie, zdarzenia są tylko dodatkiem do zmagań wewnętrznych: „Świat przeszkadza mi w życiu” – notuje.
Prowadzi dziennik po to, by uchwycić i zrozumieć siebie, znaleźć odpowiedź na podstawowe pytania filozoficzne. Nie jest to nieoszlifowany zapis codzienności jak u Czapskiego, który w ogóle nie myślał o przyszłym czytelniku, ani też spreparowany specjalnie dla czytelnika autoportret jak u Gombrowicza. Mrożek toczy walkę sam ze sobą, ale ze świadomością, że ktoś to może kiedyś przeczytać. Nie interesuje go – tak jak Dąbrowską – wir zdarzeń, obraz czasów, dziennik nie jest też dla niego – tak jak dla Iwaszkiewicza – miejscem, gdzie mógł wylać swoje żale, poskarżyć się, ale i gdzie tworzyła się literatura. Mrożek – inaczej też niż Gombrowicz, który narzucał swój obraz czytelnikom – chciał sobie samemu coś narzucić, ukształtować siebie za pomocą dziennika. Choć jednocześnie kpił z możliwości doskonalenia duchowego. Znajdował powinowactwo z Kafką, który w dzienniku zapisywał swoje klęski i frustracje.
Dla Mrożka dziennik był lustrem, które raczej wykrzywia i wyszydza, niż upiększa, ale jest niezbędne, zwłaszcza że swoje młodzieńcze zapiski pisarz spalił.