„Jestem młoda wdowa / Za mąż wyjść gotowa…” Maciej Słomczyński, skądinąd Anglik, chyba nie znał tej ludowej, sprośnej śpiewki, bo jej w przekładzie Johna Webstera („Tradedia księżny Amalfi”) nie zacytował, zresztą sprośności angielskich w oryginale jest ci dostatek. W średniowieczu whore był terminem obojętnym i dopuszczalnym publicznie, podczas gdy leg jako słowo wstydliwe, już nie.
Rolę młodej wdowy, księżny Amalfi na scenie Teatru Studio gra, ogrywa i rozgrywa z brawurą Lena Frankiewicz, która ma za sobą kilkuletni pobyt aktorsko-reżysersko-happeningowy w Londynie. Tak odważnych, a jednocześnie wysmakowanych scen erotycznych, jak w spektaklu Jacka Głomba nie było w polskim teatrze. Księżna Amalfi gra umysłem ale i ciałem, jak gdyby pół wieku temu była na stażu w Teatrze Laboratorium Jerzego Grotowskiego. A jest dziewczyną, wiec to niemożliwe. Jednocześnie pokazuje swoją wyrafinowaną nagość – nie wszystkim – więc nie ma dosłowności jak na rozkładówkach „Penthose’a”. Pozostaje coś dla wyobraźni.
Księżna Frankiewicz potrafi być namiętna, kapryśna, kłótliwa, jędzowata i cyniczna, ale nie jest wyuzdana. W Londynie zasłynęła tym, że w akcie protestu wspięła się nago na kolumnę Nelsona, obejmując ten falliczny kształt udami. Skok na kochanka, Antonia, to dla niej poiwtórka. Aktorka gra tak, jak gdyby zaczęła czytać Webstera w oryginale, który po paru stronach zmęczył ją językowo, dlatego cisnęła książkę w kąt, mówiąc: zagramy teatr dzisiejszy. I gra, podczas gdy wszyscy jej partnerzy pochodzą z XV wieku. A kanalii wśród nich nie brakuje. Dzięki temu widać, jak dwie wielkie żądze – namiętność kobiety do mężczyzny i namiętność łotra do polityki działały wtedy i działają teraz i widać, że nic się nie zmieniło poza kostiumami.