Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Malowany zbójnicki

Kawiarnia literacka

Halo Kraków, kradnę wam na chwilę Stryjeńską. Ale oddam. Halo Zakopane, czy mnie słyszycie, Stryjeńską do Warszawy przenoszę. Ale krzywdy nie zrobię.

Bo kiedy jem drugie danie na talerzu z reprodukcją tańców góralskich, kiedy czytam pamiętnik Zofii i pękam ze śmiechu nad jej wpisami, to lecę od razu na Starówkę i kłaniam się malowidłom na fasadzie kamienicy w Rynku. Mieczysław Grydzewski z „Wiadomości Literackich” nazywał artystkę księżniczką sztuki polskiej i już ją sobie wyobrażam w pięknym przebraniu, namalowaną przez siebie na jakiejś pocztówce. Zamiast diademu ma na głowie barwny czepiec, poprawia zapaskę i próbuje kroki krakowiaka. Jest energiczna, wyszczekana, tak to się mówi, kiedy z ust kobiety padają szybkie odpowiedzi, celne riposty, śmieszne powiedzonka.

Wie, czego chce, i że chce zrobić to dobrze, bez fuszery. Ma trójkę dzieci z takim jednym Karolem, co niby fajny, ale dwa razy ją do psychiatryka porywał. I te dzieci musi zostawić pod opieką rodziny, bo jedzie pracować nad pawilonem polskiej sztuki w Paryżu. Albo musi skończyć jakieś zamówienia, a pracuje w ciszy i skupieniu. I dzieci znowu wysłane do matki, ciotki, gdzie indziej.

Ona szaleje z tęsknoty, szybko pracuje i pisze w pamiętniku „rozszarpię zębami te kartony, pędzle”, bo nie może poradzić sobie z napięciem między byciem mamą a byciem artystką. To jak w dziecięcej przepychance, gdzie jedna osoba ciągnie za lewą rękę, druga za prawą. A każda w inną stronę i człowiek w środku czuje się rozrywany i nie wie, za kim iść, bo obie osoby lubi równocześnie. „Okrutną mam ochotę wszystkie papiery, recenzje, dyplomy, prace, szkice, posiekać i spalić, całą landarę zlikwidować – cichaczem wziąć swą walizkę i zamieszkać z dziećmi”.

Polityka 45.2010 (2781) z dnia 06.11.2010; Kultura; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Malowany zbójnicki"
Reklama