Książki

Faust jada sznycle

Kawiarnia literacka

Samolot osiada na płycie lotniska w Dortmundzie. Rozlegają się brawa, co niezbicie dowodzi, że pasażerowie znają „Katastrofy lotnicze” z „National Geographic”.

Wylądowałem w Sauerlandzie – w środku nie tylko Stasiukowego Dojczlandu, ale i całego Zachodu. 20 lat po przełomie, a ja nie potrafię wyzbyć się dreszczyku emocji, wciąż przekraczam widmową żelazną kurtynę. Jestem jej dzieckiem, choć dzisiaj żelazna kurtyna brzmi jak imię postaci z bajki lub przezwisko zbyt radykalnej feministki.

Sauerland to nie żadne tam NRD, Czechy czy Bułgaria, do których jeździło się na socjalistyczny paszport z wielką pieczęcią, zakreślającą granice wolności. Sauerland to „zagranica” pełną gębą. Zaproszony przez niemieckich kolegów po piórze, znalazłem się w brzuchu sytej Europy niczym postpeerelowski Jonasz. A w uszach huczy mi jeszcze niebieskość lotu i feeria lasów, łąk, jezior i busik, którym tłukliśmy się z Olsztyna na gdańskie lotnisko: Alicja Bykowska-Salczyńska, Włodzimierz Kowalewski i ja. Pisarze z Krainy Nod, z Ostpreussen, z Ermland und Masuren.

Na lotnisku wita nas poeta Hans Klassen, przewodniczący Gesellschaft – czyli stowarzyszenia – imienia Kristine Koch. Mężczyzna po sześćdziesiątce, z długimi blond włosami – pozostałością po hipisowskich czasach, choć z wielkim sygnetem na palcu i manierami arystokraty. Tę sprzeczność potrafią godzić zachodni poeci. Wsiadamy do jego starej, cytrynowej audicy cabrio, którą będziemy przemieszczać się po Sauerlandzie, a pęd wiatru będzie tworzyć na naszych głowach bądź fantazyjne afro, bądź miotły wyjęte z pralki.

Nasz przyjazd związany jest z brataniem się piszących Niemców i Polaków. Skutkuje to serią spotkań i odczytów, podczas których sprawdza się, niewiarygodny nad Wisłą, fenomen niemieckiej publiczności.

Polityka 51.2010 (2787) z dnia 18.12.2010; Kultura; s. 89
Oryginalny tytuł tekstu: "Faust jada sznycle"
Reklama