Rafał Wojaczek, Sanatorium, Biuro Literackie, Wrocław 2010, s. 136
Legenda Rafała Wojaczka, polskiego „poety przeklętego”, nieżyjącego od 1971 r., jest ciągle żywa – był film Lecha Majewskiego, ukazały się niedawno wiersze zebrane i zbiór wspomnień. Teraz dostajemy do rąk niepublikowaną dotąd w całości prozę „Sanatorium”, uzupełnioną o odnaleziony fragment i pozbawioną ingerencji cenzury (brakuje za to noty edytorskiej). W tej historii poety Piotra Sobeckiego znajdziemy oczywiście portret samego Wojaczka, a także kilku innych postaci ze świata literackiego. Są tu sceny „jak z Wojaczka”, czyli wieczór autorski niejakiego Toruńskiego, na który wkracza pijany Sobecki, wymiotuje i tym samym psuje nabożną, literacką atmosferę. „Sanatorium” jest po części kpiną z bycia poetą. Niektóre fragmenty są wręcz adresowane do krytyków i piszących kolegów. Ale jest w tych naturalistycznych obrazkach też coś innego. Sobeckiemu nieustannie towarzyszy wewnętrzny obserwator, który patrzy i komentuje. „Sobecki jest pijany” – mówi mu. Wojaczek pokazuje to wewnętrzne rozdwojenie, które z jednej strony pozwala pisać, ale z drugiej – nie pozwala żyć. Sobecki wiesza się na pasku od spodni, Wojaczek kilka lat później zażywa prochy.
Sanatorium” jest mistrzowsko napisane. Zdania i dialogi wydają się idealnie przycięte, trafione w punkt. Ta proza nie przypomina wynurzeń o alkoholu i używkach, jakie znajdziemy w dzisiejszej literaturze. To opowieść o tym, jak nieznośnie jest być sobą. Kimś, kto „był trzeźwym świadkiem swoich pijackich poczynań. Łapał swój los na gorącym uczynku”.