Gdyby ktoś zdobył się na odwagę, by wsadzić kij w historię XX w., a dokładniej: w „his-story” ubiegłego stulecia, musiałby cytować dzieło białoruskiej pisarki od dechy do dechy, a o Marusi i Lidce z „Czterech pancernych” nie padłoby ani jedno słowo. Tam każde zdanie jest skargą, ale też ulgą-wyznaniem kobiecej duszy, która kobieca jest najpierw, a dopiero później radziecko-rosyjska. Heroiczne bohaterki wieczne drugiego planu wychodzą po latach z męskiego cienia, przesuwają się, owszem – trochę nieśmiało, bliżej proscenium Historii. Opowieść Aleksijewicz jawi się jako odzyskany głos Rosjanek, którym język wyrwała wojna, a gardło zalał cement pomników.
Czas na Polki! – chciałoby się wykrzyknąć – i ich wyjście z patriotycznego getta. Ale też czas na Niemki, Rumunki, Łotyszki, Litwinki i wszystkie inne niewysłowione nacje żeńskiego rodzaju. Jedna Aleksijewicz, jedna Müller, Zabużko, Jelinek wiosny nie czynią, choćby ich dzieła ułożyły się w ptasi klucz pasujący do kobiecej rewolty. Każdy facet przynajmniej raz w życiu robi sobie rewolucję, jak nie na świecie, to na własnym podwórku – domowym sposobem wcielając utopie niewydarzonego umysłu.
A wy, drogie panie? Chcecie drogą ewolucji iść ku głównej arenie Historii, dyskursów i symbolicznych przechwyceń? Aż tak długo świat chyba nie będzie istniał. Przecież co roku wieszczy się jego koniec.
Sekret władzy realnej i symbolicznej jest banalny: światu należy wmówić, że jest się bohaterem pierwszego planu. I nieważne, czy świat ten ogranicza się do rodziny, czy też dotyczy spraw makro. Nie liczy się również morale bohatera – etyka i sumienie nie mają tu nic do rzeczy.