Ale mamy dostać dyplom, poszła depesza PAP, Hufiec dokonał medialnego coming-outu. Może dzięki temu będziemy mieli więcej rąk do pracy, choć żal okresu heroicznego.
Zaczęło się skromnie. Nasz przyjaciel P. dzięki odtworzonym spisom pochówków (księgi cmentarne przepadły w czasie wojny) znalazł w internetowej bazie cmentarza żydowskiego w Warszawie groby prapradziadków. I poszliśmy z nim trochę je ogarnąć, w te puszcze niezmierne, w tę dzicz niesłychaną: odnaleźliśmy kwaterę i nagrobki, wyłamaliśmy samosiejki, postawiliśmy znicze – i dopiero wychodząc dowiedzieliśmy się z wywieszonego przy bramie ogłoszenia, że wszelkie wycinanie zieleni jest zabronione.
Parę miesięcy później, 1 listopada, zgodziłem się kwestować na cmentarzu żydowskim – wprawdzie rodzinny grobowiec za płotem, na Powązkach katolickich, a parę innych grobów na ewangelickim, ale czemu nie? Cmentarz przy Okopowej jest przepiękny i potrzebuje ratunku może nawet bardziej niż tamte, bo przy ogromnych rozmiarach (33 hektary!) jest niemalże pozbawiony, z oczywistych względów, społeczności, która by się nim zajmowała (bawili mnie podkreślający swą etniczność Polacy, którzy wrzucając datek nie omieszkali powiedzieć: „często tu do was przychodzimy” czy „miałem jednego kolegę z waszego narodu, przychodzę mu zawsze zapalić znicz” albo „czy u was, Żydów, to czy tamto” – jakby musieli zastrzec). Przy okazji pożaliłem się komuś, że nie wolno porządkować cmentarza. „Wolno, tylko po uzgodnieniu z zarządem, żeby nikt tu nie karczował na chybił trafił! Ale brakuje chętnych”.