Działalność społeczna jest bowiem pułapką i każdy wrażliwy człowiek, a takim z pewnością jest twórca, o tym wie. Pułapka polega na nienormowanym czasie pracy, stajni Augiasza i wiecznym poczuciu frustracji. Przede wszystkim dlatego, że zmiany społeczne chodzą jak komputer z lat 90. Niby jest połączenie z netem, ale co pięć minut i na dodatek tylko przez chwilę.
Właściwie nie, zmiany społeczne są jak rozkapryszone dziecko. Już, już się zgodziło iść na spacer, ale kiedy nałożyliśmy mu buty, to ono chce siku, a poza tym już nigdzie nie pójdzie. I tak w kółko. Zmiany społeczne są powolne, niepoliczalne i nie można im zrobić zdjęcia, aby pochwalić się przed znajomymi.
To długi proces, który w każdej chwili może zachorować na tak zwany zwrot. I wyemancypowana grupa nagle zaczyna mieć konserwatywne poglądy. Albo ustawa chroniąca zwierzęta jest kompletnie zmieniana, bo na przykład jakiś poseł nie lubi dzików. Pracując na rzecz danej grupy społecznej czy konkretnego problemu pozornie osiągasz jakieś sukcesy, ponieważ to wszystko jest jak sprzątanie domu. Natyrałaś się, namyłaś, a za chwilę wiatr zawieje, pies wpadnie z brudnymi łapami i wszystko znowu brudne. Po jakimś czasie następuje logiczny bunt. Nie chcesz już więcej sprzątać. Dlaczego to znowu ty masz pucować cały świat? Przecież ty masz inne zadanie do wykonania. Mianowicie napisanie najlepszej powieści na świecie, po której będą wozić cię w złotej karocy. Mianowicie napisanie najbardziej zjadliwego felietonu, po którym rząd poda się do dymisji, a Antoni Słonimski wstanie z grobu i osobiście pocałuje cię w dłoń.
A to całe naprawianie świata to też nie żadne spektakularne występy, tylko przerzucanie faktur do segregatora i odpisywanie na maile.