Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Umierania

Kawiarnia literacka

Najpierw, tuż przed Mironaliami, umarła ciotka Genia, moja matka chrzestna, i mama zadzwoniła, że ma taką „dość nieprzyjemną wiadomość”.

Jedziemy na pogrzeb? – zapytałem. Wykluczone! Po tym, co mi ostatnio zrobili? – zawołała mama. Stosunki w mojej rodzinie zawsze były napięte, postanowiłem nie wnikać. Sprosiłem akurat gości, była to rocznica nienapisania przeze mnie wiersza, miały być tańce na tarasie, no ale ciotka zmarła, więc tylko ze stojącego w kącie casio dobywał się cichy ambiencik. W pewnej chwili ktoś rzucił propozycję, żeby coś zaśpiewać i nagle wszyscy po kolei śpiewaliśmy swoje ulubione piosenki, jak w czasach przedradiowych i przedkompaktowych, była to jedna z milszych imprez, jakie mi się zdarzyły.

Potem przez jakiś czas nikt nie umierał, pojechałem na wakacje do Ziębic, a stamtąd z Michałem Sobolem wybraliśmy się do Kamieńca zobaczyć słynne rzeźby Weissfelda i zamek księżnej Orańskiej, pod którym to zamkiem piliśmy akurat piwko, gdy dopadł mnie telefonem Darek, umarła mu mama. Oczywiście też byli pokłóceni, w związku z czym nawet ksiądz na pogrzebie..., szkoda gadać. Wracam do domu, tu kocur Sergiuszów jest umierający, wzięli go cztery miesiące temu z podwórka, był grzeczny i łasił się do ludzi z powodu bycia kastratem, no ale kastrat musi jeść żarcie dla kastratów, inaczej siadają mu nerki, no i jemu właśnie siadły, wyniki zatrważające, w domu smutek.

A na dodatek deszcz, burza, nie ma się chęci na nic, jak tylko leżeć i jeść czekoladę z jakimś czytadełkiem w ręku. Tak właśnie robię, gdy znów dzwoni telefon. Tym razem jest to Wacek Tkaczuk i zadaje mi dziwne pytanie, czy nie wiem, co z Henrykiem, bo od dwóch dni nie odbiera ani telefonu, ani komórki, a właśnie weekend, więc nie przychodzi też do Czytelnika.

Polityka 36.2011 (2823) z dnia 31.08.2011; Kultura; s. 67
Oryginalny tytuł tekstu: "Umierania"
Reklama