Magdalena Tulli przyzwyczaiła nas do niedookreślonych przestrzeni, do świata, który tworzył się i znikał na naszych oczach. Nowe opowiadania są inne, bardzo konkretne, rozgrywają się w powojennej Polsce, mówią o jej rodzinie. A jednocześnie, podobnie jak w poprzednich książkach, również we „Włoskich szpilkach” pojawia się przemoc i opresja – mamy wrażenie, że kontury, które już wcześniej szkicowała, wypełniły się konkretną materią. Rozpoznajemy też od razu literacki kunszt – te opowiadania są doskonale skonstruowanymi miniaturami, które tworzą całość, ale można je czytać osobno. Tulli przenikliwie pokazuje rzeczywistość powojenną, podminowaną strachem i ukrytą agresją, w której przemoc była czymś zwyczajnym, nawet w przedszkolu. Dzieci przeznaczały ofiarę „do spalenia”.
Dziewczynka, o której opowiada Tulli, żyła w dwóch światach, jej ojciec był Włochem i na wakacje zawsze leciała do Mediolanu. Ta druga rzeczywistość pozwalała jej przetrwać tutaj. Jej dzieciństwo układało się w pasmo upokorzeń. W szkole była pośmiewiskiem, nie potrafiła pisać i zawsze się spóźniała. Widzimy też jej matkę, piękną kobietę, w której po przejściach wojennych, po obozie, został uraz, skaza. Przekazała ją nieświadomie swojej córce.
Niesłychane są te oba portrety: zarówno niekochanej dziewczynki, jak i jej matki, która nie potrafi kochać. Dziewczynka jest przekonana, że jest winna wszystkiemu, co złe. W pięknej scenie narratorka spotyka dziewczynkę, czyli siebie z przeszłości – chciałaby ją przytulić, pocieszyć i zdjąć z niej poczucie winy za cały świat.