Ścieg mistrzowski
Recenzja książki: Małgorzata Szejnert, "Dom żółwia. Zanzibar"
Małgorzata Szejnert od dawna mogłaby siedzieć sobie w kawiarni, lulki palić i ciasteczka zajadać. Jej dorobek reporterski jest przecież wielki i różnorodny, redaktorski i dydaktyczny także.
Zamiast do kawiarni zapuszcza się w miejsca i tematy, które nie tylko imponują oryginalnością, ale i różnorodnością. Niedawno oprowadzała nas po Śląsku i Ellis Island, teraz z kolei po Zanzibarze. To oprowadzanie jest za każdym razem bardzo szczególne. Bo obok tak naturalnego i charakterystycznego dla polskiego reportażu (taki gatunek rzeczywiście istnieje) łapania szczegółów i drobiazgów życia współczesnego, idzie mistrzowski ścieg odczytywania przeszłości.
To są w dużej mierze, a może nawet przede wszystkim, klasyczne reportaże historyczne, które mogły powstać na takim poziomie wyłącznie dzięki znakomitej penetracji i analizie źródeł, w tym archiwalnych. Piszę to jako zawodowy historyk, który spędził wiele czasu ślęcząc nad takimi właśnie przekazami, i dobrze wie, jak trudna i uciążliwa to sztuka.
To jest gruba książka i można ją czytać na wyrywki, jest w niej historia, jest teraźniejszość, ale też strach o przyszłość. Jest niezwykła egzotyka miejsca i zdarzeń, są ludzie znani z encyklopedii i literatury, są kolonizatorzy i niewolnicy, są plaże i łódki, pałace i domy. Są też żółwie. Pierwsze zdanie książki brzmi: „Żółw sam sobie jest domem (...), także kosmosem, więc domem nas wszystkich; górna część pancerza, karapaks, wyobraża kopułę nieba, dolna, plastron, jest płaska jak ziemia i podobnie jak ona prawie kwadratowa”.
I wreszcie ilustracje, które układają się we własną opowieść, fantastycznie dopowiedzianą. Oczywiście przez Małgorzatę Szejnert, która naprawdę zasłużyła sobie na kolejne ciasteczko.
Małgorzata Szejnert, Dom żółwia.