Szamanka Dora – zamiast wstępu
Nieskończenie długim charknięciem zaciąga gila do gardła. Co z tym zrobi? – zastanawiam się. Wypluje do popielnicy, fikusa, do kosza na śmieci? A może połknie? Ediij Dora wstaje i rozgląda się, pokazuje coś na migi, więc nasza tłumaczka (duchy pozwalają Dorze mówić tylko po jakucku) podaje jej usłużnie kartkę papieru. Nauczycielka robi rożek i wypluwa do niego wielkiego, zielonego gluta, który na długo jak gorący sopel zawisa u jej dużych warg.
To dobra okazja, żeby się wytłumaczyć. W sprawie konstrukcji i okładki tej książki. Że trzy części, ciemnozielony kolor, złote litery… Wszystko to Ediij Dora widziała oczami duszy już rok temu.
Według dowodu osobistego nazywa się Fiedora Innokientiewna Kabiakowa. Ediij to szamanka, nauczycielka, uzdrowicielka, a dosłownie – „Starsza Siostra”. Miała dwadzieścia lat, a już w Jakucji tak ją nazywano. To bardzo chwalebny, niemal religijny tytuł, którym człowieka obdarza lud.
Piszę dopiero piąty akapit tej książki, ale już mam obgadaną z wydawnictwem sprawę tej zieleni i złota. Trochę kręcili nosem, że na oko będzie jak Koran, ale dali się przekonać. Że Ediij Dora wie lepiej. Ona wie wszystko. Nawet to, jak i kiedy umrę, jakie drzewo rośnie przed moim domem, co myślę i kiedy książka ma być gotowa. Dokładnie dwanaście miesięcy po naszym spotkaniu, zatem w grudniu 2011 roku. A gdyby robota mi nie szła, mam wyjść z domu i nakarmić to moje drzewo. Jej duch w nim będzie. Albo jeszcze lepiej pojechać nad mateczkę rzekę, która przepływa przez moje miasto, i też ją nakarmić. Kawałek chleba, mięsa, trochę masła i mleka pozostawione w ofierze na brzegu i będzie się lekko pisać.
– Ale radzę wam, żebyście pisali jak najprościej – mówi Dora.