Amerykanie nie cieszą się nadmiernymi względami Akademii Szwedzkiej. Ostatnią Nagrodę Nobla otrzymała Toni Morisson w 1993 r., ale wśród pomijanych pozostają m.in. takie znakomitości, jak Philip Roth, Thomas Pynchon, Cormac McCarthy i Don DeLillo. Zmarły przed trzema laty John Updike z pewnością również na Nobla zasługiwał. „Miesiąc niedziel” to pierwsza część tak zwanej „szkarłatnej trylogii”. Do tej pory w Polsce ukazał się tylko jej trzeci tom, „S.”, i to przed 17 laty. Nawiązania do „Szkarłatnej litery”, arcydzieła Hawthorne’a, są tu czytelne. Główna różnica polega na tym, że naznaczona jest nie kobieta, a pastor.
Tom Marshfield do czterdziestki był wzorowym mężem i ojcem. Wszystko się zmienia, gdy w jego życie wkracza nowa organistka Alicia. Pastor zaznaje prawdziwej seksualnej przyjemności. Do tej pory znał tylko małżeński obowiązek. Grzech zdrady nie jest jedynym owocem romansu: Marshfield staje się seksoholikiem. Zamiast leczyć dusze zbłąkanych owieczek, zajmuje się ich ciałami. W parafii pojawiają się pierwsze plotki. W końcu wybucha skandal. Pastor ląduje na odwyku, odsunięty przez Kościół od trzódki wiernych. Spisuje swoje wspomnienia. Zapiski często bywają obrazoburcze, a momentami jawnie bluźniercze. Zachwycają za to autoironią i sarkazmem. Patronuje im Freud. Świat Marshfielda – który sam mówi, że cierpi jedynie na człowieczeństwo – w całości przeniknięty jest seksualnością. Nawet wiewiórka spogląda tu „pożądliwie”.
Tłem dla powieściowych wydarzeń jest rewolucja seksualna i afera Watergate. Updike porywa warsztatem i erudycją. Świetne są – rzadka to wśród prozaików umiejętność – sceny erotyczne, szczególnie ta, w której inicjacja Marshfielda przeplata się z wykładami z etyki. Philip Roth nazwał kiedyś Updike’a skarbem narodowym. Nie ma w tym wielkiej przesady.
John Updike, Miesiąc niedziel, przeł. Jerzy Kozłowski, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2012, s. 240