Ślicznie ufryzowana głowa na wysokości rozporka, młode dłonie z misternym manikiurem, wędrujące w górę po połach męskiej marynarki.
Plakaty do filmu „Les infideles” okazały się skandalem – zakazano ich we Francji. Aktorzy pytani, co sądzą o akcji reklamowej w tak złym guście, bronili jej: „To tylko żart!”. Ładny mi żart, który obraża połowę ludzkości. Ale mniejsza z tym, noworodek równości płci czasem ulewa, męczy go reflux, co raz rzuci pawia. Istotniejszy jest film, który – w przeciwieństwie do plakatów – jest dobry. Kilka opowieści filmowych łączy temat niewierności. Mężczyźni w różnych sytuacjach życiowych – żonaci z musu, bo zaliczyli wpadkę, ale i ci związani z „kobietami ich życia” – zdradzają. Tokują przy tym w podwójnym sensie, gdy podrywają przypadkowe dziewczyny, jednocześnie nie przestając ze sobą gadać. Symboliczna jest scena, kiedy dwaj przyjaciele w pokoju hotelowym, w odległości metra od siebie, kopulują nie zawieszając dyskusji. Kobiety próbują dopowiadać, ale oni słuchają tylko siebie, rzadziej siebie nawzajem. Gdy stoją potem obok siebie w łazience, ablucje wciąż przeplatają konwersacją.
Pogoń za seksem jest kompulsywna. W kolejnej noweli nieefektowny naukowiec usiłuje poderwać podczas delegacji kogokolwiek – od młodej recepcjonistki, przez koleżankę po fachu, po starszą panią przypominającą z wyglądu grzyb. Zdesperowany googluje okoliczne burdele, a jednocześnie skypuje z żoną, która kładzie spać dzieci. A i tak zostaje mu w końcu smutna masturbacja.
Uderza w tych opowieściach samotność. Nawet jeśli bohaterowie poruszają się w tandemie (znakomicie podpatrzone męskie grupowe zachowania), jaskrawa jest naskórkowość ich kontaktów.