Tegoroczny maj dla poety powinien być jednak całkiem przyjemny. Oto 20 lat po debiucie książkowym odbiera poetycką nagrodę Silesius za całokształt twórczości. Nie tak dawno temu na łamach „Przekroju” Przemysław Witkowski uznał poetę Świetlickiego za przedstawiciela „sytego” mainstreamu literackiego. Cóż, głupota tekstu Witkowskiego okazała się profetyczna. Wszak gratyfikacja finansowa, związana z nagrodą, wystarczy autorowi „Schizmy” do przysłowiowego pierwszego. Przynajmniej raz Świetlicki nie będzie długi jak miesiąc i chudy jak wypłata. Będzie syty i oby tak było zawsze, dla dobra literatury.
Jury, pod przewodnictwem prof. Jacka Łukasiewicza nie mogło wybrać lepiej. Przez dwie dekady Świetlicki potrafił utrzymywać na sobie i swojej twórczości uwagę czytających rodaków. Mało tego. Dzięki działalności muzycznej w Świetlikach pozyskał dla literatury nowy, czytelniczy narybek. Sam byłem świadkiem tych ekumenicznych nawróceń.
W latach 90. wybrałem się na koncert Świetlików z kolegą, który, pomimo swoich 25 lat, zaliczył jedną książkę: biblię satanistów w wydaniu kieszonkowym. Po koncercie natomiast pożyczył ode mnie tomiki Świetlickiego i już nie oddał. Przestał wieszać na drzewach koty, pentagram oddał do lombardu i rozpoczął polonistyczne studia. Zaiste wielka siła tkwi w poezji Świetlickiego. Krakowski piewca wszelakich utrat (Świetliki powstały na gruzach formacji Trupa Wertera Utrata) nigdy nie tracił specyficznego wyczucia nastrojów społecznych.
Odmawiając przyjęcia Paszportu POLITYKI ewidentnie wzmocnił status wyróżnienia, przy okazji stając się forpocztą obywatela głosującego za przystąpieniem do UE i zniesieniem granic. Z kolei wszem i wobec manifestowana przez Świetlickiego niechęć do instytucji uniwersyteckich, zaowocowała pokaźnych rozmiarów bibliografią naukową poświęconą jego książkom.