Z tych Włoch pod Warszawą. Niby blisko stolicy, a jednak daleko. „Czułem się jak człowiek z zabitej deskami prowincji” – pisze Marek Nowakowski (ur. w 1935 r.), wspominając swe pierwsze kroki adepta sztuki pisarskiej. Literatura dla chłopaka z Włoch, ale też innych chłopaków wkraczających wówczas z rozmachem w dorosłe życie, była najlepszym z pomysłów na życie w czasach mrocznego PRL. Jak wspomina w autobiografii literackiej: „Pisanie wydawało się nam szansą wyzwolenia”. Choć nie zawsze się to udawało.
Autor „Tego starego złodzieja” i „Benka Kwiaciarza” wchodzi na warszawskie salony, do modnych klubów i domów pracy twórczej, do redakcji tygodników i miesięczników literackich, pozostaje jednak w swoim światku Włoch i okolic. Żyje w dwóch różnych środowiskach, a to dla pisarza ciekawy punkt widzenia. W „Piórze”, które jest jednym wielkim monologiem (choć może podział na rozdziały ułatwiałby czytanie), mamy pasjonujący opis ówczesnych obyczajów nie tylko literackich, żywe portrety ludzi, którzy go kształtowali jako pisarza i człowieka. Jarosław Iwaszkiewicz, Jerzy Andrzejewski, Władysław Broniewski, Maria Dąbrowska, Anatol Stern, Adolf Rudnicki, Kazimierz Brandys, a z młodszych – Stanisław Grochowiak, towarzysz alkoholowych eskapad Nowakowskiego.
Najważniejsza jest chyba przyjaźń z Wilhelmem Machem mieszkającym na ulicy Widok, w tym czasie ciekawej i żywej ulicy. Tym sentymentalnym wspomnieniem kończy Nowakowski swą książkę: „Cholernie wyraziście zapamiętałem ulicę Widok. Z tej ulicy ruszyłem w labirynt innych ulic. Nie ma Małgorzatki. Nie ma baru Pod Bombą. Nie ma już od dawna ulicy Widok w starym kształcie. Tej obecnej unikam starannie”.
Marek Nowakowski, Pióro. Autobiografia literacka, Iskry, Warszawa 2012, s. 220