Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Nasze orły polskie

Kawiarnia literacka

Zadzwoniłam do banku, ale okazało się, że „pani Eliza jest w trakcie zajmowania się klientem”.

Poskromiłam wyobraźnię. Namawiano mnie, bym nie odpuszczała, padła obietnica: „Spróbuję nawiązać kontakt z oddziałem”. W „Czterech pancernych” kontakt nawiązywano kręcąc korbą w okopach i wrzeszcząc przez huk szrapneli: „Ja brzoza, ja brzoza”. Seria trzasków, wreszcie ktoś się darł z sąsiednich okopów: „Ja, grab, ja grab!” (był też „dąb” i „jesion”, względnie kanon ornitologiczny: „Ja, orzeł, ja orzeł, odbiór!”).

Pani Eliza orłem nie była, bo gdy przestała zajmować się klientem, zwróciła się do mnie w te słowa: „Miałam kontakt z dyrektorem w godzinach porannych…” I ciągnie słodkim głosikiem: „…otrzymałam decyzję i odpowiedź pozytywną”. No, ja myślę! „Generuję dla pani umowę” – szczebiocze. Eliza drukuje, a ja kombinuję: generowanie – wytwarzanie, produkowanie, mechaniczne zszywanie Frankensteina – polszczyzny 2012.

Dalsze przygody z panią Elizą pominę milczeniem, gdyż przyświeca mi hasło, którego wysłuchałam 16 razy dzięki nagraniu telefonicznemu – miało mi umilić czekanie („oczekiwanie” w języku narybku bankowców). Brzmi ono: „Szanowny kliencie, w trosce o dobro klienta…”.

Zdania potworki nie dawały mi spokoju, postanowiłam więc zająć umysł książką, dobrym kryminałem Stiega Larssona, od którego angielskiego tłumaczenia parę miesięcy wcześniej nie mogłam się oderwać. Polskie tłumaczenie również okazało się kryminałem – i to w podwójnym sensie – gatunkowym oraz w znaczeniu ciężkiego przestępstwa, tu: lingwistycznego. Takie perły jak opis głównego bohatera czytałam po kilka razy, a i tak ich sens pozostał dla mnie nieodgadniony: „Mikael nie zawsze jest w stanie równowagi”.

Polityka 22.2012 (2860) z dnia 30.05.2012; Kultura; s. 81
Oryginalny tytuł tekstu: "Nasze orły polskie"
Reklama