Był jak ekscytujące oczekiwanie na nowe, nieznane, lecz z pewnością udane. Czas teraźniejszy: rano wszystkie myśli są czarne. Porozłażone w różne strony, nie do okiełzania. Zegar swoje, my swoje. Powtarzalność czynności sprawia, że jeszcze bardziej nie panujemy nad rytuałem mycia zębów czy smarowania kanapki masłem.
Czym jest zatem przeszłość? To, jak to zwykle bywa, piękna złota młodość. Nadzieja i radość. A teraz to jest teraz, ma się pięćdziesiąt parę lat, życie się kończy „przybierając formę przetrwalnikową”. Trzeba wymyślić jakiś sposób na samounicestwienie, jak przyjdzie co do czego, bo miejsce na cmentarzu za drogie. Najlepiej więc rozpuścić się kwasem w kwasoodpornej umywalce. Będzie wygodniej dla wszystkich. Takie pomysły rodzą się tylko w czarne poniedziałkowe poranki, ale mogą być zrealizowane w każdy inny dzień tygodnia.
Na przykład taki, w którym dowiemy się, że nasz były mąż został aresztowany. I chociaż facet zabrał nam ileś lat życia i udało nam się wyślizgnąć z jego cienia, poukładać, umościć. I chociaż nie jesteśmy żoną tego faceta od lat, a tylko łączy nas wspólne nazwisko, to stajemy się jego rzeczniczką prasową, kloaką komentarzy, skrzynką życzeń i zaczepek. Bo łączy nas wspólne nazwisko, ale oprócz tego nie łączy nas nic. Dobrze, może przeszłość, która odbija się czkawką i powoduje nagły zwrot w naszym uporządkowanym życiu. Ludzie na ulicy zaczepiają, niby-przyjaciele wydzwaniają i czegoś chcą. Dziennikarze czatują pod domofonem, aby nagrać nasz głos i wyemitować w wiadomościach. Tracimy pracę, bo przecież nie możemy narażać firmy na podejrzenia, na poszepty, zły PR.
Była żona staje się zakładniczką w domu, bo kto by miał siłę żyć z tymi wszystkimi spojrzeniami, uwagami.