Od kilku lat Philip Roth pozostaje w kręgu tematów śmierci, ślepego losu, przeznaczenia i hybris, winy tragicznej. Pokazuje ludzi, którzy nie mogą uniknąć klęski. I od czasu „Everymana”, który był pierwszą z cyklu nowel o śmierci, każda kolejna przypomina o tym, że „to, z czym walczymy, jest tak małe, jak wielkie to, co walczy z nami” – jak pisał Rilke. Akcja „Nemezis” dzieje się w Newark w 1944 r. w czasie epidemii polio. Bucky Cantor był nauczycielem wf w szkole podstawowej, a w czasie wakacji kierownikiem boiska, gdzie przychodzili chłopcy, którzy nie wyjechali z miasta. Dzieciaki go uwielbiały, bo był silny, sprawny i bardzo odpowiedzialny. Chłopcy marzyli, że będą tacy jak on. A Bucky gryzł się, że nie dostał powołania do wojska, bo miał słaby wzrok. Kiedy wybuchła epidemia, kolejni jego podopieczni zaczęli trafiać do tzw. żelaznych płuc, czyli urządzenia, które w szpitalu podtrzymywało oddychanie. W ciągu kilku dni polio zebrało zatrważającą liczbę ofiar śmiertelnych. Bucky nie czekał w mieście do końca lata, tylko wyjechał do swojej narzeczonej na obóz w góry. Jednak los dopadł i jego, choć rozwój wydarzeń zaskakuje.
Bucky przypomina Edypa, na którym ciąży zmaza ciągnąca się przez pokolenia, który zaraża nieszczęściem i który nieświadomie popełnia błąd. Podobieństw jest wiele, jednak całą historię opowiada jego były wychowanek i nie jest to do końca narrator wiarygodny. A więc nie wiemy, czy rzeczywiście można mówić o czyjejś winie? Czy przypadkiem nie jest to opowieść o złudzeniu bohatera, który zbyt łatwo poddał się losowi? Ta prosta w gruncie rzeczy opowieść pozostawia nas z wieloma wątpliwościami. I dobrze.
Philip Roth, Nemezis, przeł. Jolanta Kozak, Czytelnik, Warszawa 2012, s. 208