Czyste zło, brudne dobro
Recenzja książki: Jon Roberts, Evan Wright, "Prawdziwy gangster"
Chcemy być dobrzy. A właściwie wystarczy nam, kiedy ludzie myślą, że jesteśmy dobrzy. To dlatego tak wielu autobiografii nie da się czytać. Dziennikarz Evan Wright miał inny problem. Jak w swoim bohaterze znaleźć choć gram dobra? Jon Roberts poszukiwaniami Wrighta jest raczej znudzony. Mając zaledwie 21 lat wypracował autorską metodę obdzierania ludzi żywcem ze skóry. I to tak, żeby czasem za wcześnie nie umarli. A później to już było z górki. Tylko że tej postaci nie da się zamknąć w szablonie „kolejna opowieść o psychopacie” (choć taką diagnozę mu postawiono). Wright dotknął czegoś więcej, co powoduje, że zło nas przeraża, ale też pociąga. Czegoś, co wiele mówi o społeczeństwie.
W zalewaniu Ameryki kolumbijską kokainą Roberts korzystał tylko z pomocy zwykłych, uczciwych Amerykanów. W Wietnamie obdzierał ze skóry za cichym przyzwoleniem władz. Dla CIA robił to, czego ta praworządna instytucja brzydziła się robić sama. Roberts obnaża sędziów (kupił ich tylu, że musiał zrobić listę), polityków (pieniądze zanosił im w pudełkach po butach), policjantów. Jednocześnie jest to jedna z subtelniejszych opowieści o tym, jak dobro zmaga się ze złem. I jak zaskakujący jest ten pojedynek, w którym role nie są rozdane bohaterom raz na zawsze.
Jon Roberts, Evan Wright, Prawdziwy gangster. Moje życie: od żołnierza mafii do kokainowego kowboja i tajnego współpracownika władz, przeł. Alicja Gałandzij, Znak Literanova, Kraków 2012, s. 528