Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Cztery pocztówki z NYC

Kawiarnia literacka

Czytanie książek nie jest czynnością niewinną ani bezkarną. Im kto więcej i dłużej czyta, tym bardziej filtruje to, co widzi, przez to, co widzieli inni, przez to, co inni opowiedzieli.

Zwłaszcza może w podróży, bo tam oko spotyka najwięcej nowego i szuka wzorca w tym, co poznane już wcześniej. Biegniemy sobie z P. wieczorem wzdłuż Hudsonu i jakbym słyszał za uchem:

Wieczorem Dehnel zmusza mnie do biegania, ale gdzie mi biegać, on biega i robi kółka, a ja spaceruję, rozglądając się bacznie na boki, bo każdy spotkany mężczyzna patrzy na mnie tak czule, jakby chciał mi od razu nalać najlepszej śliwowicy i zaprzyjaźniać się ze mną na sposób bliższy jeszcze niż słowiański. To ja gębą robię grymas, ale ile można, gęba mnie od tego boli, masuję, nie przechodzi. Od śliwowicy by przeszło, ale gdzie ją tu. Mieszkamy bowiem z Dehnelem w dzielnicy pedalskiej, pedaliskiej właściwie, bo to wszystko, jeden w drugiego, wielkie chłopy, pedaliska. Tacy sami, klony: smugę cienia przekroczyli, ale nie okazują, każdy z klatą jak radziecki pancernik, w koszulce na ramiączkach, szwendają się po dzielnicy jak wesz po łonie, a każdy z pieskiem. Im większa klata, tym piesek mniejszy.

Tu klub, tam klub, i oni tacy poszwędujący się wszędzie – Dehnel biegnie, spływa potem, spływa przedtem, mną telepie jak na statku wycieczkowym po Wełtawie, gębą grymaszę i zastanawiam się, co oni robią z tymi pieskami, jak co do czego dochodzi? Jeden do drugiego z pieskiem idzie? Może jakieś pokoje dla psów mają, seksopsoopiekunów (bo nie opiekunki przecież)? Może to robota do wzięcia i Herr Rudnicki, by się załapał? Korci zapytać, ale przecież nie podejdę i nie spytam: „Co robicie z psami w czasie seksu?”, jeszcze w mordę dadzą, a ja już swoje wziąłem, dziękuję uprzejmie.

Po nabrzeżu przemykają szczury, a od bazy śmieciarek idzie mocny chuch, wraz z nim zaś słowa innego prozaika:

Każde miasto ma swój własny smród, sobie właściwy, osiadły, wielopokoleniowy. Z nowym i sztucznym łączą się tu archaiczne aromaty, znane jeszcze w czasach przedwiecznych, przedmiejskich. Inny jest smród Hamburga, mający w sobie rybią mulistość, zespoloną w jedną z ostrym zapachem skajowych kurtek serbskich gastarbeiterów, inny – miast fabrycznych. Tu, w Nowym Jorku, z czarnych fal, pluszczących o murszejące czarne pale, unosiła się woń portu, do którego dopływały i dopłynęły wszystkie nacje, nomadzi całego globu: byli tu i węglarze z Bukowiny, i siedmiogrodzcy pasterze, których czuć baranim łojem, i jakieś niteczki cerkiewnych kadzideł.

Ten smród przypominał mi, inaczej niż w wyperfumowanych metropoliach zachodniej Europy, że miasto kiedyś cuchnęło, było kloaką, której zepsucie moralne miało swój odpowiednik w gnijących trzewiach ryb i stosach gnoju. Stanąłem, wdychałem odór błota, morza, dryfujących śmieci. Dopiłem Jima Beama, kupionego za jeden z banknotów 600-dolarowego honorarium, i rzuciłem butelkę do wody. Na protesty jakiegoś miejscowego wzruszyłem ramionami i powiedziałem: „Istern Jurop aj kam from”. Też wzruszył ramionami, jakby zrozumiał.

Następnego dnia idziemy na zakupy, a tam:

Zbudziłem się w wielkim niepokoju, niewytłumaczalnym, może to związane z różnicą czasu, może z jakimś żalem niewyrażonym, nieutulonym, po... ach, zresztą. Wieczorem raut, ale tymczasem trzeba załatwić sprawunki: skarpetki wełniane mają tu znakomite, nadzwyczaj eleganckie, z dobrej wełny. Myślałem, czy by nie zawieźć pary Puciowi Filutyckiemu, ale Pucio przecież dawno nie pamięta o tamtych przedwojennych naszych spotkaniach. Listy, listy mroczne i iskrzące się zarazem, spłonęły na Kredytowej, co może i lepiej. Miasto szklane, zadzieram głowę, potem cały wieczór z bolącą szyją. Mówię o tym pewnej milionerce, bawi ją to. Przywykła.

W dole ludzie, wulgarni, bo cała ta Ameryka na dorobku, prostacka, wszystko tylko na wyprzedażach, na wyprzódki, ale równocześnie rasa rosła, trochę mają w barach z wikingów, w szerokich szczękach też – a bywa, że i kołyszą się lekko, może jakieś wpływy południowe, sycylijskie, jak powiew z Agrigento, gdzie z Luciem... ach, mniejsza. Wysocy, szerocy. Są też kobiety. Odbijają się w tych szybach – i tylko niebo to samo: w Nowym Jorku, nad Sycylią, nad burzanami ukraińskimi.

Z zakupów blisko do Metropolitan Museum, gdzie kolejny:

Weszliśmy z J. do sali z greckimi marmurami i poczułem się, jakbym nie mógł napisać o tym wiersza, jakbym musiał się tego na powrót nauczyć: od barwy kamienia, od kształtów, od – przede wszystkim – światła. Jestem, jak się zdaje, ostatnim poetą, który rozumie jeszcze światło. Może Ryszard Krynicki jeszcze, może Stanisław Barańczak, ale chyba nie, chyba tylko ja. Osamotniony, twarzą w twarz z tą marmurową stelą – która śni może Duino i Rilkego, tak, widzę to dokładnie. Nie można jednak myśleć w ogóle o rzeźbie greckiej w oderwaniu od Morza Śródziemnego, które płynie przez nasze wspólne, europejskie żyły. Osamotniony, bo nikt mnie tu nie rozumie: Amerykanie dawno już zrezygnowali ze sztuki, młodsze pokolenie zazdrości mi, że mogę dostać Nobla, liberałowie kopią pode mną dołki, żebym nie dostał Nobla, konserwatyści może i daliby mi Nobla, ale mają hopla.

W holu lustro – zakochałem się w tej sali, w tej steli. Na wardze czułem sól, sól Morza Śródziemnego. Choć może była to resztka ravioli z muzealnej kafeterii. Nieporównywalnych z tymi z Amalfi.

I tak cały czas. Jeśli chodzi o mnie, to po prostu jestem na wakacjach, pocztówek nie wysyłam.

Od redakcji: Zadanie dla czytelników. Proszę odgadnąć, jakich polskich pisarzy naśladuje autor w pocztówkach.

Jacek Dehnel (ur. 1980 w Gdańsku), pisarz (ostatnio wydał powieść „Saturn”), poeta, tłumacz (Larkin, Verdins) i malarz. Zajmuje się zbieractwem i łowiectwem (gratów), prowadzi blog poświęcony międzywojennemu tabloidowi kryminalnemu „Tajny Detektyw”, nie prowadzi samochodu. Decyzją Rady Języka Polskiego został Młodym Ambasadorem Polszczyzny.

Polityka 39.2012 (2876) z dnia 26.09.2012; Kultura; s. 79
Oryginalny tytuł tekstu: "Cztery pocztówki z NYC"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną