Zakochany Lolek
Recenzja książki: Agata Tuszyńska, "Tyrmandowie. Romans amerykański"
Agata Tuszyńska, Tyrmandowie. Romans amerykański, Wydawnictwo MG, Warszawa 2012, s. 272
Kiedy Leopold Tyrmand wyjeżdżał do USA, był w dołku psychicznym. Wstrzymano publikację „Życia towarzyskiego i uczuciowego”, a jego – autora słynnego „Złego” – zepchnięto na margines. Wyjeżdżał bardziej jako celebryta – mówiąc dzisiejszym językiem – niż pisarz. W Ameryce z animatora jazzu, duszy towarzystwa czy wręcz polskiego bitnika przeistoczył się w konserwatywnego intelektualistę. Publikował na łamach „New York Timesa” i „New Yorkera”. Podobny sukces przed nim odniósł tylko Jerzy Kosiński. Amerykańskie marzenie trwało ledwie chwilę. Dla lewicowych elit poglądy Tyrmanda – szczególnie na komunizm i świat mediów – były zbyt radykalne. USA czasów seksualnej rewolucji nie potrzebowały proroka moralnej odnowy. I gdy jego teksty powoli przestawały się ukazywać, napisała do niego doktorantka iberystyki Yale, Mary Ellen Fox. Imponował jej ten niezwykły przybysz zza żelaznej kurtyny. Zakochała się w jego artykułach, a potem w nim samym. W despocie, narcyzie i – jak sama mówi, bo to właśnie ona jest tutaj narratorką, komentującą wspólną korespondencję – „egocentrycznym potworze”. W szykownym 50-latku, który uosabiał dla niej tradycyjne europejskie wartości. Był Europą. I kobieciarzem. Imponował jej, a ona – jak opowiada Agacie Tuszyńskiej – „szybko wskoczyła mu do łóżka”. Nie był wierny, lecz wierności wymagał. Stosował podwójne standardy, właściwe może jeszcze dla lat 50., ale nie dla piękności z Nowego Jorku. Ślub wzięli szybko, a Mary Ellen stała się pierwszą osobą w jego życiu, o której powiedział, że jest ważniejsza niż pisarstwo.
„Tyrmandowie. Romans amerykański” to rzecz o miłości z innej epoki, miłości rozpoczętej serią listów. Na uwagę zasługują wspaniałe zdjęcia, pocztówki i listy, które tu znajdziemy. Pozycja ta dobrze uzupełnia książkę Kwiatkowskiej i Gawęckiego „Tyrmand i Ameryka”.