Kawalerka poetki, pieszczotliwie zwana gołębnikiem, usytuowana jest w centrum, panorama obejmuje widok tyleż fascynujący, co anonimowy. Dachy jak dachy, w dole malutkie ludziki Lego szarżują pojazdami, wewnątrz „nie ma ciszy w bloku”, dokładnie jak w piosence grupy Deuter. Przy odrobinę wyostrzonym spojrzeniu da się zlokalizować dach Tadeusza Różewicza, pod którym spędził najbardziej płodne lata swojej twórczości. Różewicz bez specjalnego sentymentu opuścił Gliwice wiele lat temu. Pochował tu matkę, naznaczył swoją obecnością miasto. Odnoszę wrażenie, że w moim mieście żyje już tylko jeden, niekwestionowany mistrz: Jerzy Lewczyński. W przyszłym roku stuknie mu 90 lat.
Artysta fotografik? Lewczyński jest kimś znacznie bardziej niepochwytnym. Po dużej zeszłorocznej retrospektywie w Muzeum Narodowym w Krakowie, zatytułowanej „Pamięć obrazu”, Lewczyński wypłynął na nieco szersze wody. Nakładem gliwickiej Czytelni Sztuki ukazały się trzy ważne publikacje dotyczące nestora polskiej fotografii, z czego jedna wydaje się wielce zastanawiająca. „Jerzozwierz” autorstwa Olgi Ptak to bezpretensjonalna relacja spotkania młodej kobiety ze starym mężczyzną. Autorka poznała Lewczyńskiego w 2011 r., pomagając przy porządkowaniu jego przepastnego, domowego archiwum. Z tego spotkania zrodziła się niewielkich rozmiarów książka, która bynajmniej nie dodaje kolejnej cegiełki do pomnika Lewczyńskiego. Mało tego. Radykalnie ten pomnik odbrązawia.
Pod piórem Olgi Ptak Lewczyński jawi się jako niereformowalny awangardzista, szturmujący zwłaszcza obyczajową poprawność. Nie ukrywa swojego mizoginizmu, wyrażanego zwłaszcza w stosunku do oddanej mu od lat żony. Miejsce kobiety widzi głównie w domu, przy garnkach.