Przeszedłem na ciemną stronę mocy o różnym zasięgu. Kiedy byłem stacjonarny, dzwoniły do mnie reklamy. W przypadku komórki ostała się rodzina i bliscy znajomi. Któregoś dnia wyświetlacz Nokii zaanonsował Edwarda Balcerzana. Profesor jest ode mnie o 40 lat starszy i 40 lat do przodu, jeśli chodzi o technologię. O literaturoznawstwie, filologii i translatologii nawet nie wspominam. Odezwał się jak zawsze ciepłym głosem, zapytując, jak leci. Skądinąd wiedziałem, że dzwoni ze szpitala, więc chwilkę wstrzymałem się z analogicznym pytaniem. Przez suche gardło wydusiłem pytanie o formę i zdrowie. Odpowiedź okazała się nad wyraz konkretna: „teza, antyteza, endoproteza”. W duchu dialektycznym Edward opisał ponadto rytuały wczesnego wstawania, błyskawicznej rehabilitacji, szybkiego gaszenia świateł. Generalnie był bardzo zadowolony z obsługi i szybko dochodził do siebie.
Chwilę później, może dwa miesiące później, zadzwonił ponownie. Tym razem, już w pełni sił witalnych, oznajmił, że wybiera się z żoną Bogusławą Latawiec na festiwal literacki do pobliskiego Pisza. Mniej więcej 8 godzin jazdy autem z Poznania. I oczywiście z przebojami tam dotarli, gdy tymczasem ja z małżonką nadal dzieliłem smutne losy „ludzi bezdomnych”, miotając się między telefonami od jednego do drugiego majstra. Kiedy Edward zadzwonił bezpośrednio z Pisza, pomyślałem, że zbliża się niebezpiecznie do granicy sadyzmu. Zwłaszcza że chwilkę wcześniej rozmawiałem z Ewą Lipską, która wspaniałomyślnie wybaczyła mi absencję, niemniej nie omieszkała dać pełnego opisu piękna przyrody i doskonałej pogody nad jeziorem. Byłem poskręcany z bólu egzystencjalnego.