Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Komercja jak cenzura

Kawiarnia literacka

Stałem się posiadaczem telefonu komórkowego pod przymusem przeprowadzki. Przestałem być stacjonarnym, cierpliwym rozmówcą wszelakich call center.

Przeszedłem na ciemną stronę mocy o różnym zasięgu. Kiedy byłem stacjonarny, dzwoniły do mnie reklamy. W przypadku komórki ostała się rodzina i bliscy znajomi. Któregoś dnia wyświetlacz Nokii zaanonsował Edwarda Balcerzana. Profesor jest ode mnie o 40 lat starszy i 40 lat do przodu, jeśli chodzi o technologię. O literaturoznawstwie, filologii i translatologii nawet nie wspominam. Odezwał się jak zawsze ciepłym głosem, zapytując, jak leci. Skądinąd wiedziałem, że dzwoni ze szpitala, więc chwilkę wstrzymałem się z analogicznym pytaniem. Przez suche gardło wydusiłem pytanie o formę i zdrowie. Odpowiedź okazała się nad wyraz konkretna: „teza, antyteza, endoproteza”. W duchu dialektycznym Edward opisał ponadto rytuały wczesnego wstawania, błyskawicznej rehabilitacji, szybkiego gaszenia świateł. Generalnie był bardzo zadowolony z obsługi i szybko dochodził do siebie.

Chwilę później, może dwa miesiące później, zadzwonił ponownie. Tym razem, już w pełni sił witalnych, oznajmił, że wybiera się z żoną Bogusławą Latawiec na festiwal literacki do pobliskiego Pisza. Mniej więcej 8 godzin jazdy autem z Poznania. I oczywiście z przebojami tam dotarli, gdy tymczasem ja z małżonką nadal dzieliłem smutne losy „ludzi bezdomnych”, miotając się między telefonami od jednego do drugiego majstra. Kiedy Edward zadzwonił bezpośrednio z Pisza, pomyślałem, że zbliża się niebezpiecznie do granicy sadyzmu. Zwłaszcza że chwilkę wcześniej rozmawiałem z Ewą Lipską, która wspaniałomyślnie wybaczyła mi absencję, niemniej nie omieszkała dać pełnego opisu piękna przyrody i doskonałej pogody nad jeziorem. Byłem poskręcany z bólu egzystencjalnego.

Polityka 24.2013 (2911) z dnia 11.06.2013; Kultura; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Komercja jak cenzura"
Reklama