Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Witkowski w płomieniach

Kawiarnia literacka

Właściwie zawsze taka sytuacja trochę kusiła... W hotelach uważnie oglądałem naklejony na drzwi schemat mojej domniemanej ucieczki przed płomieniami.

Po prostu w lewo i tam zaraz były schody obok windy, co stał wózek sprzątaczki, pamiętasz. Wychowany na cudownie schematycznych filmach katastroficznych z lat 70., oglądałem oczywiście wiele razy „Płonący wieżowiec”, podziwiałem rozczulająco naiwne efekty specjalne i muzykę podsycającą grozę. Teraz nie było czasu na podziwianie literackości ani filmowości sytuacji, trzeba było ratować z pożaru dupę.

Targi Książki „Svĕt knihy” w Pradze. Poza mną na śmierć w płomieniach byli narażeni jeszcze: Jacek Dehnel, jego przyjaciel Pietia oraz Ryszard Krynicki i Mariusz Szczygieł. Dwaj pierwsi znajdowali się na imprezie, pozostali chyba też byli poza hotelem, bo nie wylegli. Polską literaturę reprezentował więc godnie tylko M.W., który nie jest zbyt imprezowy. Ale właśnie, kto to powiedział, że trzeba gdzieś jeździć, iść, być aktywnym, żeby coś przeżyć? Kiedy właśnie cały ten wieczór doskonale „przydał się do prozy”, choć spędziłem go jak staruszek.

Była druga w nocy i jak zwykle o tej porze staruszek leżał grzecznie w łóżku i czytał książkę. Hotel był dobry, czterogwiazdkowy, w samym sercu Pragi. Zajmowałem jedynkę na drugim piętrze. Byłem solidnie wymęczony po podróży i miałem szczerą nadzieję, że tego dnia nic już się nie wydarzy, tym bardziej że następnego należało liczyć na całą tę targową szarpaninę, kiedy wszyscy naraz czegoś chcą i mówią przez siebie, każdy ciągnie w inną stronę…

Komórka była wyłączona, okna zasłonięte, uśmiech, który na targach nosiłem cały dzień przylepiony do twarzy, moczył się w szklance przy łóżku. Jakież więc było moje rozczarowanie, gdy nagle, jak niechciany telefon, ozwał się ów alarm.

Polityka 26.2013 (2913) z dnia 25.06.2013; Kultura; s. 85
Oryginalny tytuł tekstu: "Witkowski w płomieniach"
Reklama