W powieściach Huberta Klimko-Dobrzanieckiego pojawiła się już Islandia, Bornholm, a teraz jest Grecja i Grecy w Polsce. Było ich tu wielu – po klęsce lewicowej partyzantki w czasie wojny domowej w latach 40. do Polski trafiło około 14 tys. Sporo z nich osiedliło się na Dolnym Śląsku, choćby w Bielawie, rodzinnej miejscowości pisarza. Jego powieść, dedykowana Grekom z Polski, toczy się na dwu planach. Grecki pisarz próbuje odtworzyć losy swoich rodziców, którzy mieszkali długo w Polsce, ale się tu nie zakorzenili. Ojciec tęsknił za wszystkim co greckie, choćby za dźwiękiem cykad. Matka przygotowywała greckie potrawy z polskich warzyw – ziemniaki zawinięte w cebulę udawały zawijane liście winogron. Drugi wątek rozgrywa się w domu pracy twórczej w Grecji, w którym ów pisarz pracuje nad powieścią o rodzicach. I ten obraz przypomina nieco świetne „Forsowanie powieści rzeki” Dubravki Ugresić, która opisała zjazd pisarzy.
Klimko-Dobrzaniecki ma kapitalny zmysł obserwacji i poczucie humoru, tworzy ciekawe portrety. Widzimy ojca, który dla syna był rudym Posejdonem, i matkę Greczynkę, która po śmierci męża zarabiała na życie, wyszywając kaszubskie obrusy. Synowi, który po maturze pojechał do Grecji, powiedziała, żeby do Polski nie wracał. I tak też zrobił. Dręczyła go jednak przeszłość, nie wiedział nic o życiu rodziców, zanim trafili do Polski. I niestety największe rozczarowanie tej powieści to kompletnie nieprawdopodobne rozwikłanie tej zagadki. Jakby brakowało pisarzowi motywacji czy pomysłu na dalszy bieg fabuły albo na prawdziwe zamknięcie. Oba wątki: opowieść o Grekach w Polsce i o pisarzu, układały się w ciekawą opowieść o obcości, o ojcach i synach. Tymczasem finał – jak z książki sensacyjnej – spada na czytelnika niespodziewanie i ucina wszystko w pół słowa. Wielka szkoda.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Grecy umierają w domu, Znak, Kraków 2013, s. 240
Książka do kupienia w sklepie internetowym Polityki.