Owszem, im bardziej moje życie staje się stabilne, spokojne i nobliwe, tym większa potrzeba sztucznego zgłębiania różnych przestrzeni rzeczywistości, do których inni nie mają łatwego wstępu. Kiedyś się żyło, teraz się idzie po próbki życia w rękawiczkach, jak do laboratorium, pobiera i elegancko bada. A że piszę trylogię kryminalną, to i do miejsc tych często dostęp jest utrudniony. Na samej górze toplisty był zakład medycyny sądowej i inne miejsca związane z tabu śmierci.
Obecnie znam ten obszar rzeczywistości już dosyć dobrze i – jak słusznie się domyślałem – jest to dziedzina zawładnięta przez oryginałów, „szalonych profesorów”, dziwaków – pomocników od krojenia, rzeźników, cudownych alkoholików i najdziwniejsze stwory całkowicie literackie. Tabu śmierci, a więc sekcje, wywiady z grabarzami, mafiosami z firm pogrzebowych, patologami, panami od czarnej roboty (mycie trupów ludwikiem!) itd. Jak to dziś mówią pisarze – „risercz”, czyli badania potrzebne do konkretnej książki, a często po prostu do zaspokojenia ciekawości.
Czasem „risercz” staje się bardziej prezentem dla siebie, niż wynika z rzeczywistej potrzeby. Sekcje zwłok są tu dobrym przykładem – od razu po wejściu do sali wiadomo, że nie cały materiał będzie się nadawał do wykorzystania, za duży hardcore, 90 proc. czytelniczek odpadnie przy czytaniu i ucieknie z mocnym postanowieniem niekupowania więcej Witkowskiego, nawet w atrakcyjnym okresie przedgwiazdkowym ani na taniej książce. Sycę więc swoją chorą ciekawość, udając, że notuję (do prozy) wiekopomne powiedzonka pomocników (typu „Co, panie, w Sephorze nie pracujemy, nie?” albo „tęgi szacuneczek panu pisarzowi, pan pisarz ma życzenie pokroić mózg tego biedaka?